Z czasów pobytu w wojsku zapamiętałem określenie robić coś na sztukę. Chodziło o wykonanie jakiejś czynności z maksymalną niedbałością, najmniejszym możliwym kosztem – byle tylko stworzyć pozory spełnienia rozkazu. Przetarcie zamka karabinu (bo tam zerkał sierżant) przy zostawieniu zatkanej lufy. Kiwanie się z grabiami nad kupką liści przesypywaną z lewej w prawo, a potem z prawej w lewo. Dziubanie łopatą w błotnistym miejscu, gdzie co prawda o sensownym okopie mowy nie ma ale za to ziemia miększa. Pracowite dyżurowanie przy nie podłączonym telefonie. Itd itp. Sztuka jest sztuka.
Wojsko bardzo silnie motywowało do tego typu zachowań – bądź co bądź, ile razy można na serio traktować nakaz sprzątania korytarza tuż przed powrotem oddziału z poligonu, uczyć się instrukcji nigdy nie widzianego urządzenia, czy z uwagą pełnić wartę przed śmietnikiem. Nie jest to zresztą jego monopol, przykładów pełno – od iluśtam kilometrów ścieżek rowerowych, którymi nie da się nigdzie dojechać, po działalność niektórych szkół zawodowych.
No – ale ja o informatyce.
Dalszy ciąg "Na sztukę" »