Prywatny, zamykany pokój dla każdego to abstrakcja. To rozwiązanie dla Google i innych bogaczy albo dla dziwacznie postępowych firm.
Ale gdyby tak wziąć jeden pokój w biurze, nawet w takim nienajlepszym, byle miał szczelne drzwi i w przyzwoicie izolujące ściany. I gdyby powiesić na drzwiach taką kartkę:
Strefa ochrony myśli
W tym pokoju jesteśmy całkowicie cicho.
Nie prowadzimy tutaj żadnych rozmów. W razie potrzeby wychodzimy na korytarz, umawiając się gestem, szeptem lub elektronicznie.
Nie używamy tutaj telefonów. Komórki wyłączamy lub wyciszamy wchodząc, aby zadzwonić lub odebrać telefon - wychodzimy.
Nie puszczamy muzyki, wyłączamy wszelkie tematy dźwiękowe, jedynym dopuszczalnym dźwiękiem wydawanym przez komputery jest stukot klawiszy.
Kto złamie którąś z powyższych zasad, traci prawo korzystania z pokoju na tydzień, przy recydywie - na miesiąc.
I gdyby po prostu pozwolić tam bywać tym, którzy by czuli taką potrzebę.
Że się nie da? Nie w ludzkiej mocy nie hałasować, nie krzyczeć, nie rzucać się na słuchawkę, gdy tylko przypomni się jakaś sprawa do załatwienia, nie rozpytywać wszystkich dookoła przy najdrobniejszej wątpliwości?
W bibliotece, muzeum, kaplicy, filharmonii - potrafimy.
Można przetestować, jak jeden z moich kolegów, wziąć laptopa pod pachę i pójść dzień czy dwa poprogramować w czytelni Biblioteki Narodowej.
I może nawet się okaże, że nie trzeba czekać do 18:00, by zacząć pracować.