Poniżej przedstawiam kilkuczęściową relację z pobytu mojego (w owym czasie niespełna 3-miesięcznego) bachorka w szpitalu dziecięcym na Niekłańskiej w lutym 2001 roku. Pierwotnie spisywałem to ku nauce kolegów z pracy ale myślę, że inne osoby też mogą mieć z mych wspomnień pożytek. Szpital na Niekłańskiej jest głównym szpitalem dla maluchów w Warszawie.
Sprawa zaczęła się w środę 1 lutego 2001.
Artykuł, choć dość stary, jest wciąż niestety aktualny. Tak w 2005, jak w 2006 roku, dostawałem maile potwierdzające, iż nic się w opisywanej instytucji nie zmieniło, w 2007 roku zaś podesłano mi ten link. Sam w międzyczasie korzystałem z innych szpitali, bywa nieco czyściej i uprzejmiej, ale sytuacja mamy chcącej być z dzieckiem jest wszędzie fatalna.
Odcinek 1
Historyjka prosta.
1) Moja malucha wczoraj się jakoś żonie dziwnie prężyła czy trzęsła, żona (przechodząca obecnie etap intensywnej lektury o wszytkich możliwych chorobach dzieci) zdenerwowała się i zażądała, byśmy poszli do lekarza.
2) Dziś rano poszliśmy. O dziwo udało się dostać bez większego problemu i czekania. Lekarka dziecko obmacała, obsłuchała, etc i stwierdziła, że wygląda dobrze ale skoro dziecko się pręży czy trzęsie, powinien je zbadać neurolog. Przytaknęliśmy. Następnie lekarka stwierdziła, że w tym celu musi nas skierować do szpitala dziecięcego na Niekłańską. Cóż, trzeba.
3) W szpitalu zostaliśmy wysłani na Izbę Przyjęć. Tam na początek jakaś lekarka dziecko ponownie obmacała, obsłuchała etc (na moje oko były to mniej więcej te same czynności co wykonane przez lekarkę z punktu 2). Następnie wysłała nas na rentgen. Poszliśmy. Odczekaliśmy pół godziny, dziecko prześwietlono, odczekaliśmy 20 minut, dostaliśmy zdjęcie. Wróciliśmy na Izbę Przyjęć. Założono dziecku jakieś plastikowe cośtam do pobrania moczu. Po dłuższym oczekiwaniu dziecko to coś napełniło. Zostałem z woreczkiem wysłany na drugi koniec szpitala do laboratorium w celu zrobienia analizy. Udało mi się przemycić do odpowiedniego pokoju i wcisnąć próbkę do badania i już po około 40 minutach udało mi się wrócić z wynikiem.
4) Po powrocie dowiedziałem się, że w międzyczasie żonę poinformowano, że aby zrobić właściwe badania, dziecko musi zostać w szpitalu i kazano podpisać zgodę na hospitalizację. Wystraszona podpisała.
5) Zostaliśmy zaprowadzeni na tzw. Oddział Patologii Noworodków i Niemowląt. Tamże dziecko zostało wstępnie umieszczone w jakimś kojcu, ja zostałem wyrzucony na korytarz przed oddziałem a dziecko poddano badaniu. Kolejna pani doktór obsłuchała je, obmacała itp. Następnie obejrzała wyniki badania moczu i orzekła, że trzeba je będzie powtórzyć bo wygląda na to, że przed poprzednim badaniem dzieciaczka niedokładnie wymyto. Następnie z pomocą pielęgniarki pobrała dziecku krew do badania krwi i oddaliła się.
6) Po oddaleniu się pani doktór cichaczem wlazłem z powrotem i podczas gdy żona pocieszała naszego malucha (rozwrzeszczanego po kłuciu), spróbowałem trochę pozabawiać wrzeszczące do utraty tchu dziecko z sąsiedniego łóżeczka (na pielęgniarkach nie robiło specjalnego wrażenia).
7) Dopadłem jedną z pielęgniarek i zasięgnąłem podstawowych informacji o naszym miejscu pobytu. Okazało się, że dziecko zostanie co najmniej trzy dni (o ile pamiętam wynika to z faktu, że Kasa Chorych płaci za hospitalizację dopiero od trzydniowego pobytu). Żona może razem z dzieckiem zostać nawet na stałe ale niestety żadnego łóżka czy choćby fotela na którym mogłaby się zdrzemnąć nie mają, posiłków też zapewnić nie mogą. Jest natomiast wspólna dla wszystkich przebywających tu mam lodówka oraz stół z dwoma krzesełkami (na parędziesiąt możliwych mam). Ubikacja jest, łazienki nie ma. Absolutnie wykluczone jest, byśmy mogli zabrać dziecko do domu na noc, musi zostać "na obserwacji" (nie bardzo pojmuję na czym ta obserwacja polegająca na zostawiania dzieciaka samego polega ale #$!#$#@).
8) Po krótkiej debacie i widząc wrzeszczące rozpaczliwie a bezskutecznie dziecko z sąsiedniego łożeczka zdecydowaliśmy się, że żona zostanie. Przywiozę śpiwór i karimatę, jakieś zapasowe ubranie i coś do jedzenia. Wyskoczyliśmy też na pobliski bazarek kupić kawałek pieczonek kury i trochę owoców.
9) Chcieliśmy zapytać się kogoś o jakieś szczegóły całego pobytu ale żadnego lekarza nie udało się znaleźć a pielęgniarki nie miały nic do powiedzenia (poza kilkukrotnym przypominaniem, że na oddziale może przebywać z dzieckiem tylko jedna osoba i powinienem się oddalić).
10) Wychodząc ze szpitala dowiedziałem się, że muszę zabrać wózek (którego wprowadzić na teren szpitala nie wolno, trzeba zostawiać przy wejściu na łańcuszku).
11) Muszę się niedługo wybrać do domu i z powrotem po manelki dla żony, ciąg dalszy nastąpi. Trochę się boję, czy się nie okaże że jutro nie zdążą zrobić właściwych badań (bo dzisiaj najwyraźniej już nie zdążyli) a w sobotę i niedzielę ich nie robią, i nie będę musiał zostawić żony z dzieckiem do poniedziałku czy wtorku...
Odcinek 2
12) Jak się okazało, w szpitalu pieluch dziecku nie zapewniają. Szczęśliwie zostawiłem żonie pieniądze i znalazła w szpitalu aptekę, więc mogła zakupić.
Odcinek 3
13) W piątek zrobili dziecku parę różnego typu badań (wszystkie wyszły pozytywnie). Kluczowe (EEG) będzie ... w przyszły czwartek (kolejki). Do tego czasu dziecko z żoną zostaną w szpitalu, bo przy badaniu moczu dopatrzyli się jakiejś infekcji i postanowili podawać dożylnie antybiotyk.
14) Będąc wczoraj, byłem świadkiem sposobu w jaki pielęgniarki
(widziałem to w wykonaniu dwóch różnych, na dziecku z naszego i
sąsiedniego pokoju) myją i przebierają dzieci którymi nikt się nie
opiekuje. Wygląda to mniej więcej tak:
- wyszarpnięcie dziecka z łóżeczka
- pół położenie, pół rzucenie go na stolik do przewijania
- zdjęcie ubranka metodą mocnych szarpnięć
- odkręcenie kranu z wodą (na czuja, bez sprawdzania temperatury)
- wsadzenie wrzeszczącego dzieciaka pod kran i obrócenie na obie strony
- wyciągnięcie spod kranu, rzucenie na stolik, obtarcie pieluchą i
pospieszne ubranie.
Cała 'kąpiel' nie trwa chyba minuty.
15) Dzieciom z którymi są mamy powyższa przyjemność jest darowywana. Po prostu są całkowicie ignorowane. W sumie dobrze ale np. w jaki sposób zmierzyć dziecku temperaturę (co należy robić dwa razy dziennie) Majka musiała się dowiadywać od innych mam leżących z dziećmi.
Odcinek 4
16) Wczoraj zarówno Majka jak dzieciak zaraziły się popularnym w szpitalu wirusem (nie do końca wiadomo co to jest, w każdym razie powoduje biegunkę, podwyższoną temperaturę i niekiedy wymioty i standardowo ustępuje po trzech dniach). Dziecko zniosi to lepiej (wczoraj miało prawie 39 dzisiaj już normalnie, biegunkę ma ale nie drastyczną), Majka trochę gorzej (gorączki nie ma ale ganiała...). W zgodnej opinii paru mam i lekarza zarazki przenoszą się głownie przez wspólny, jedyny dla parudziesięciu mam, cuchnący i sprzątany co najwyżej raz dziennie kibelek.
17) Dzisiaj chcieli z powyższego powodu wyrzucić Majkę ze szpitala (fragmenty dyskusji z lekarką '- ale ja karmię piersią', '-a co mnie to obchodzi', ...). Zastanawialiśmy się co z tym fantem zrobić (w rodzinie przeważała opinia by zabrać dziecko z tego cholernego szpitala, nawet ryzykując przerwanie podawania antybiotyku) ale szczęśliwie zmienił się dyżur a nowa lekarka chyba machnęła ręką.
18) Malucha waży obecnie 200 gram mniej, niż w chwili przyjęcia do szpitala.
Odcinek 5
19) Jak może wiecie, ja też się zaraziłem. We wtorek byłem kompletnie zdechły, w środę mniej, dzisiaj już w miarę odżyłem.
20) Dzisiaj (tydzień od przyjścia do szpitala) wreszcie zrobili dziecku EEG. Wyniki będą najwcześniej w środę. Nie wiadomo czy wyniki będą sensowne, bo dziecko się strasznie rozwrzeszczało przy wkładaniu kasku i mocowaniu elektrod a nie pozwolili żone go uspokoić i badanie odbyło się na rozszlochanym bachorku.
21) Neurolog (o którego głównie chodziło) obejrzy dziecko jutro, 8 dni od przyjścia do szpitala.
22) W szatni szpitala obowiązkowo trzeba zostawić kurtkę ale pod żadnym pozorem nie wolno zostawić butów (jeśli ma się kapcie na zmianę). Nawet w siatce/worku. Moja matka próbowała się wykłócać, równie dobrze mogłaby dyskutować ze ścianą...
23) Na terenie szpitala obowiązuje zakaz używania telefonów komórkowych. Kobieta zauważona z telefonem jest na tychmiast opieprzana przez pielęgniarkę. Równocześnie nie ma możliwości poproszenia kogoś do telefonu stojącego u pielęgniarek. Efekt: np. babka siedząca z żoną w pokoju ma telefon, gdy ktoś do niej dzwoni kuli się w kącie za łóżeczkiem. Moja mama chciała zostawić Majce komórkę byśmy mogli do niej dzwonić ale Majka nie chciała bo bała się tego wrzasku.
24) Pielęgniarki ogólnie lubią opieprzać. Za różne rzeczy, nie tylko
telefony. Pełnej listy nie chce mi się robić, najbardziej smakowite były
dwa przypadki:
- wczoraj pielęgniarka opieprzyła idącego korytarzem oddziału faceta
(ojciec dzieciaka który przyszedł z wizytą) za to, że ... pociągał
nogami
- dzisiaj próbowała opieprzać moją żonę i jej współlokatorkę za to, że
zrobiły wietrzenie i naświetlanie kwarcówką pokoju (jak się okazało...
nie zauważyła, że dzieci wyniosły)
25) Pozostający na łasce pielęgniarek dzieciaczek rzadko odwiedzany przez rodziców z sąsiedniego pokoju (jest pełny podgląd, ściany są od metra w górę przeszklone) drze się już niemal bez przerwy bo całą pupę ma odparzoną (zmiana pieluchy raz na ...)
Odcinek 6
26) Badanie na posiew wykazało brak bakterii w moczu dzieciaczka. Nie mogę się tu wypowiadać w pełni autorytatywnie (medykiem nie jestem) ale wygląda na to, że podawanie antybiotyku nie było konieczne.
27) W czwartek żona miała już duże problemy z karmieniem dziecka (zaczęła tracić mleko).
28) Neurolo(żka) która obejrzała dziecko w piątek, nie powiedziała nic konkretnego, czeka na wyniki EEG.
29) Sprzątaczka opróżniająca kosze z zużytymi pieluchami standardowo przesypuje zawartość kosza do swojego wiadra, natomiast pozostawia nadal ten sam (brudny) jednorazowy worek. Współlokatorka żony widząc to poprosiła, by ten także zmienić. O dziwo pomogło. Nazajutrz podobnie. Trzeciego dnia pani błagająco powiedziała, że nie może zmienić, bo worki im się już kończą. Szpitalna procedura pozwala im na pobranie worków na śmieci z magazynu tylko raz na parę tygodni i w dosyć niewielkiej ilości.
30) Kolejnej babce która została dokwaterowana do żony lekarka powiedziała, że może być z dzieckiem 24 godziny na dobę ale nie wolno przywozić sobie niczego do leżenia - co najwyżej rozkładany fotelik/leżak. Babka się przemęczyła, na szczęście nazajutrz zostali wypisani.
31) W piątek udało mi się zabrać żonę z dzieckiem do domu. Uff...
32) Przez sobotę obie odpoczywały, w niedzielę były już żywe i zadowolone z życia.
Zakończenie
Podsumowując: pojechaliśmy do szpitala w zeszły czwartek ze skierowaniem na badanie neurologiczne. Dziecko z żoną zostały przytrzymane przez 8 dni w warunkach - powiedzmy - dalekich od komfortowych. Dziecko przeszło antybiotykową kurację, która chyba nie była potrzebna. Tak dziecko jak żona (a potem i ja) przeszły zakażenie obecnym w szpitalu wirusem. Badania o które nam chodziło odbyły się tydzień (EEG) i 8 dni (neurolog) od przyjęcia do szpitala, ich wyniki mają być za kolejny tydzień. Co ciekawe, większość lekarzy (zwłaszcza specjaliści) była całkiem sympatyczna a dziecko zostało dosyć gruntownie przebadane. A ja jestem jakiś niezadowolony, czego głównym powodem jest koszmar, jakim szpital jest dla matki próbującej być z dzieckiem (a także dla dziecka, jeśli zostanie w szpitalu samo).
Ostrzegam tych, którzy się z szpitalem jeszcze nie zetknęli przed
pojęciem 'zostania na obserwacji'. Owa 'obserwacja' może mieć dwa
warianty:
- (dziecko zostaje samo) kilka razy na dobę ktoś do dziecka na chwilę
zajrzy
- (dziecko zostaje z mamą) dziecko podobnie jak w domu będzie
obserwowane przez mamę, z tym, że mama będzie wykończona.
I jeszcze obserwacja poboczna: ta rzekomo darmowa państwowa służba zdrowia kosztuje mnie koszmarne pieniądze - za które z powodzeniem mógłbym pokrywać koszty leczenia siebie i rodziny, gdyby były odpłatne. Owszem, na kosztowną operację typu przeszczep szpiku bym nie zebrał, ale ... kasy chorych też za takie operacje nie chcą płacić! Ja nie wierzę w reformę państwowej służby zdrowia. Ja chciałbym tylko, aby oddali mi moje pieniądze i pozwolili na istnienie prywatnej.