Raz w zawodowym życiu zdarzyło mi się dostać oficjalne, pisemne podziękowania od użytkowników programu. Za nowoczesną architekturę programu? Nie. Za przyspieszenie działania? Nie. Za rozbudowę funkcjonalności? Nie!
Podziękowania dostałem za dodanie obsługi klawisza F20 (były to jeszcze czasy terminali VT). Po jego wciśnięciu były czyszczone pola miasto i gmina, a przy okazji otwierała się wyszukiwarka województwa, co pozwalało w jednym ruchu zmienić obszar wyszukiwania. Wcześniej – dla tego samego efektu – trzeba było kilka razy nacisnąć klawisze Tab i Del, na koniec zaś Select. Kilkanaście razy na godzinę, sto razy dziennie.
Programiści instynktownie lekceważą drobiazgi. Skróty klawiszowe, kolejność pól, rodzaj i wielkość czcionek, etykiety przycisków, organizacja menu, teksty błędów… – wszystko to tak łatwo poprawić, że instynktownie przypisuje się tym sprawom niewielką wagę.
Jeden z banków wymienił stary, dość siermiężny system bankowy na inny – wydajniejszy, nowocześniejszy, bardziej wyrafinowany. Elementem zmiany było zastąpienie trącącej myszką tekstowej aplikacji oddziałowej nową – graficzną, elegancką, estetyczną.
Pracownicy oddziałów byli bliscy desperacji. Wizualny bajer nie rekompensował im faktu, że zamiast wpisywać dwa przelewy na minutę, zaczęli tracić pięć minut na jeden przelew. Tam gdzie było pojedyncze proste okno (rachunek, Tab, odbiorca, Tab, tytuł, Tab, kwota, Tab, Enter – i gotowe), pojawiła się konieczność używania myszy do wskazywania pól, wybierania z dropdownów (i czekania aż się otworzą), dodatkowego potwierdzania. Kolejki, nerwy, nadgodziny.
Ten przykład nie jest wyjątkiem – opisy podobnych problemów można usłyszeć od osób pracujących w różnych telefonicznych biurach obsługi klientów (callcentre), przy systemach magazynowych, biletowych, bankowych… W miejscach, gdzie robi się mnóstwo, mnóstwo razy to samo. Gdzie dodatkowe 10 sekund stracone przy wypełnianiu formularza to kilkunastoprocentowy spadek wydajności pracy.
Sporo obserwacji na ten temat można zrobić w sklepach. W jednym markecie pracownik informacji stuknie w trzy klawisze i poda informacje o dostępności produktu czy jego cenie, w innym walczy z komputerem kilka minut. To samo przy zamówieniach, a nawet kasach.
Kupowałem parę miesięcy temu szafkę w Black Red White. W ramach zamawiania tej – jednej - szafki, obsługujący mnie pan spędził przy komputerze ponad 20 minut, drukując trzy kartki papieru do podpisania przeze mnie i kilka do odłożenia w swoich skoroszytach, przeprowadzając serie jakichś wyszukiwań, konsultując coś z kolegą, potem jeszcze odprowadzając mnie do kasy i tam przeprowadzając jakieś operacje do spółki z kasjerką (przy czym nie sprawiał w żaden sposób wrażenia nowicjusza, po prostu ten system tak ma). Rzecz dość mocno zniechęciła mnie do zamawiania tam czegoś w przyszłości, ale to na razie zostawmy, zastanawiałem się za to – ile może to tą firmę kosztować.
Od paru lat sporo się mówi o łatwości używania programów – często mylnie utożsamianiej z łatwością uczenia się ich. To dobrze, ale w wielu biznesowych zastosowaniach przeszkolenie użytkowników, czy nawet nauczenie ich czegoś na pamięć, nie stanowi problemu. Liczy się sprawność. Obsługa samą klawiaturą. Ilość klawiszy do naciśnięcia. Czas oczekiwania na zamknięcie formularza. Na wyższym poziomie – ilość pól do wypełnienia, czy operacji do wybrania, dobre wartości domyślne, wypieszczenie najczęstszych sekwencji.
A durny skrót klawiszowy, pomnożony przez setkę użytkowników korzystających zeń kilkadziesiąt razy dziennie, może mieć niebagatelną wagę finansową.