Ni stąd ni zowąd ponownie rozpętała się dyskusja dotycząca etycznej strony blokowania reklam (sam trafiłem na nią zauważając nagłą ożywioną rozmowę na buzzie). No, jak to jest - czy adblockując reklamy jestem uczciwy, czy nie?
Modele biznesowe
Jak świat światem istniały twarde i miękkie modele biznesowe. Twardy polegał na tym, że karczmarz stawiał beczkę piwa i brał trzy grosze za kufel. Płaciłeś - piłeś. Nie płaciłeś - nie piłeś. Miękki miał miejsce gdy dla uzupełnienia odpalał parę groszy oraz fundował posiłek i nocleg jakiemuś bajarzowi, pielgrzymowi, rybałtowi czy aktorskiej trupie, by zabawiali gości. Ludzie ściągali posłuchać lub popatrzeć a przy okazji zamawiali piwo.
Czy ktoś, kto przyszedł posłuchać, a piwa nie zamówił, był złodziejem? Nie. Co najwyżej, jeśli się w końcu okazało, że cała wieś przychodziła słuchać a piwa nikt nie kupował, karczmarz drapał się po głowie i wprowadzał opłatę za wejście.
Na początku grudnia był tzw. dzień darmowej dostawy ze sklepów internetowych. Sporo sklepów wzięło w tym udział, dla większości z nich oznaczało to znaczne ograniczenie zysku czy nawet akceptację niewielkiej straty. Motywacją było promowanie swojej marki, robienia zakupów przez internet jako takiego, ostatecznie - nadzieja przyszłych zysków. Jakaś grupa osób skorzystała z okazji ale żadnych późniejszych zakupów już nie zrobiła i zrobić nie planuje. Czy to uczciwe?
Czy uczciwe jest, że na Diigo wystarcza mi robienie zakładek (bez robienia kopii stron), w Evernote nigdy nie miałem potrzeby wgrać więcej niż 60MB, na Dropboksie wystarcza mi darmowe 2GB, z RememberTheMilk nie potrzebuję wersji mobilnej, na Flickra wgrywam co najwyżej 200 obrazków miesięcznie itd itp? Czy uczciwe jest czekanie z zakupami ciuchów na zimowe wyprzedaże?
Model prezentacji reklam, tak w TV/radio, jak w sieci, jest miękki. Ostatecznie opiera się na nadziei, że jakaś tam (niewielka zresztą) część odbiorców zauważy reklamę, przyswoi przekazaną w niej informację, ostatecznie - kupi produkt. Nie ma tu niczyjego twardego zobowiązania. Moje zbójeckie prawo z góry założyć, że piwa nie kupię, zbójeckie prawo karczmarza nie wpuścić mnie do karczmy albo poprosić, bym ustąpił miejsca przy stoliku.
Technicznie może to zrobić i ... niejeden robi. GameKnot (jeden z wielu serwisów do gry w szachy przez sieć) przysłał mi kiedyś wiadomość: zauważyliśmy, że blokujesz reklamy, w związku z tym blokujemy Ci konto, jeśli chcesz grać dalej, zapłać za jeden z płatnych planów. Rozważyłem za i przeciw i się wyniosłem (usługa nie jest warta żądanej ceny) ale urazy nie chowam. Od czasu do czasu widuję też (acz raczej na stronach anglojęzycznych) informacje treść niedostępna dla użytkowników AdBlocka. Czasem whitelistuję taką stronę, czasem nie, metod oszukania blokady już nie szukam.
Kończąc ten wątek: uważam, że to, że ktoś ma nadzieję pośrednio na mnie zarobić w zamian za darmowo udostępnianą usługę nie zobowiązuje mnie moralnie ani do pozwolenia mu na ten zarobek ani nawet do pełnego otwarcia się na jego przekaz. Jeśli chce mieć pewność, powinien zażądać opłaty wprost. W miękkich relacjach chodzi o wygodę, perswazję, statystykę, impuls a nie o zobowiązanie i odpowiedzialność.
Wartość uwagi
Dyskusje o stratach ponoszonych przez portale czy reklamodawców są zwykle jednostronne. Obliczają wartość niespełnionych dochodów ale nie przyznają żadnej wartości inwestycjom drugiej strony.
Ile kosztuje mój czas? Ile kosztuje moja uwaga? Ile są łącznie warte sekundy, minuty, godziny spędzone na przerwach reklamowych w kinie i telewizji, na szukaniu sposobu zamknięcia flashowego śmiecia zasłaniającego treść, odświeżaniu stron zamiast których pojawiły się reklamy, wyszukiwaniu potrzebnej informacji pomiędzy obrazkami i tekstami? Ile kosztuje czas poświęcony na odwiedzanie artykułów o mylących tytułach czy sponsorowanych tekstów udających obiektywne?
A nawet - ile kosztuje pasmo sieciowe, dostęp do czasu komputera, prąd - potrzebne by to wszystko zaprezentować.
Jeśli chcemy przykładać moralną ocenę do blokowania reklam, tą samą moralną ocenę musimy przyłożyć do marnowania czasu i uwagi osób które ich nie blokują.
Dla pełności obrazu dodajmy tu jeszcze wyszukiwarkowe gierki w ściąganie ludzi na strony, na których reklamy znajdują nie obok użytecznych informacji ale zamiast nich i zarabianie na reklamie otaczającej treści niemal wyłącznie tworzone przez użytkowników. Zalecenia nie blokuj reklam na regularnie odwiedzanych stronach przyjmuję ze sporym zrozumieniem. Wymaganie bym ich nie blokował na stronach przypadkowo odnajdowanych z Google traktuję jako bardzo zdecydowane nadużycie.
Selekcja i miksowanie treści
Odfiltrowanie reklam jest tak naprawdę jedną z najprostszych form filtrowania i miksowania treści dostępnych w sieci. Istnieje cała masa bardziej złożonych. Serwisy budowane na zasadzie łączenia, miksowania, reorganizowania, republikowania treści i danych.
Miewamy tu kolosalną rozbieżność ocen dla, tak naprawdę, całkiem pokrewnych zachowań. Jestem zirytowany i zły gdy jakiś Kazio Seoludek skopiuje kawałki moich artykułów na swoje zaplecze, jestem zadowolony i usatysfakcjonowany widząc, że sporo osób czyta mojego bloga via Google Reader albo podrzuca jakieś fragmenty w sieciach społecznościowych. Ten sam sklep może walczyć ze scraperami zbierającymi ceny i płacić za pojawianie się na ceneo. Jeden serwis zdjęciowy będzie walczył z ich wklejaniem na cudzych stronach, inny dostarczy API i narzędzia ułatwiające robienie tego samego. Naraz rozwijają się technologie ochrony przed plagiatowaniem treści i wysysaniem danych i fascynujący świat mashupów umożliwiający budowanie nowych usług przez mądre łączenie, selekcjonowanie i reorganizowanie cudzych treści i danych.
Sięgając do samej góry: czym jest Google? Czy jest niesłychanie użytecznym narzędziem, dzięki któremu jako użytkownicy sieci odnajdujemy potrzebne nam treści a jako dostawcy treści, jesteśmy odnajdywani przez użytkowników? A może jest gigantycznym pasożytem wysysającym większość zysków z działania sieci (kosztem twórców contentu i usług) i kontrolującym zachowania użytkowników? A może jednym i drugim naraz?
To wszystko ciągle jeszcze czeka, zarówno na dobre modele biznesowe, zapewniające uczciwy podział zysków i uczciwe płacenie za uzyskane treści lub usługi, jak na dobre modele etyczne, znajdujące godziwy podział odpowiedzialności.
Dość sporo i całkiem ciekawie pisze o tym problemie Rushkoff w niedawno opisywanej przeze mnie książce, min. podkreślając nieuczciwy podział zysków w obecnej sieci i zastanawiając się na ile przeszkadza nam model tradycyjnego pieniądza. Pomysły e-walut odzwierciedlających przepływ wartości między twórcami a odbiorcami traktowałem jako dość abstrakcyjne ale czy serwisy takie jak Flattr nie próbują robić pierwszego kroczku w tą właśnie stronę?
Mimo wszystko, nie daję producentowi prawa do całkowitej kontroli sposobu i formy wykorzystywania swojego dzieła. Bez żadnych wahań zmieniłem oprogramowanie rutera dodając mu funkcje dostępne normalnie w droższych modelach, równie bez wahań przeglądam interesujące mnie serwisy w zmienionej formie (od blokowania reklam przez Readability po czytanie w czytniku RSS i innych agregatorach albo nawet formatowanie do ebooka czy wydruku).
Nie tylko AdBlock
Nie widziałem jeszcze, by większe wątpliwości budziły usuwanie cookie, korzystanie z prywatnych trybów pracy przeglądarek, podawanie niekompletnych lub częściowo nieprawdziwych danych osobowych i inne techniki ochrony swojej prywatności w sieci.
A przecież wiedza o profilu moich zachowań i zainteresowań jest cenna. Monetyzowalna. Uwzględniana w modelach biznesowych tak samo, jak ułamkowy zysk z reklam.
Jeśli blokowanie reklam jest grzechem, to jest nim także wymykanie się trackerom gemiusa czy doubleclicka.
Zamiast podsumowania
750 tysięcy Polaków używa AdBlocka, może to dlatego temat zaczyna być emocjonujący. Pewny i wygodny model biznesowy zaczyna się kruszyć.
Mam sporo zrozumienia dla rozmaitych drobnych serwisów (któremu praktyczny wymiar nadaję whitelistując w AdBlocku regularnie czytane blogi, kupując od czasu do czasu płatne plany nawet gdy nie są mi niezbędne a nawet decydując się na drobne darowizny). Ale myśląc o portalach nie mogę się powstrzymać przed stwierdzeniem dobrze im tak. Bo sami sobie gotowali ten los.
Kusi mnie, by zakończyć ten artykuł cytatem z ... Sapkowskiego:
Świat wali się w gruzy (...) Ileż razy ja już to słyszałem. I nie dziwota, bo to ostatnio popularne powiedzonko. Tak mówią królowie, gdy okazuje się, że do królowania niezbędna jest jednak odrobina rozumu. Tak mawiają kupcy, gdy chciwość i głupota doprowadzają ich do bankructwa. Tak mówią czarodzieje, gdy zaczynają tracić wpływ na politykę lub źródła dochodów.
PS Wesołych Świąt. W miarę możliwości z niewielką liczbą reklam i mediów a dużą rozmów i spotkań.
PS2 Po świętach temat komentują kolejne osoby: Kuba Filipowski, Artur Kurasiński, Radek Zaleski, Mirek Połyniak, Grzegorz Marczak, Wojciech Orliński (a wcześniej zrobili to Paweł Różański i Wojciech Pietrzok).