Grzesiek Marczak ruszył wczoraj sprawę równoczesnego uczestnictwa w wielu serwisach społecznościowych i upychania swoich wypowiedzi w wielu z nich naraz. Gazeta opublikowała artykuł o zarabianiu na blogach (w paru miejscach nawiązujący do fantazyjnej awantury na flakerze, co - przez sam fakt cytowania flakera w dużych mediach - jest interesującą ciekawostką). Z listy lektur wyskoczył mi odłożony zeszłą jesienią artykuł o promowaniu bloga. Na marginesie poprzedniego wpisu przypominałem sobie czasy, gdy uczyłem się o co chodzi w blogowaniu. A jeszcze poprzeziębiane dzieciaki cały dzień wchodziły sobie nawzajem i mi na głowę, przez co nastrój mam dość ofensywny.
W efekcie zebrałem się do chodzącej za mną już od dawna sprawy rozliczenia z poradami dla blogerów.
Dlaczego o tym piszę
Jestem z tych, co zanim złożą szafkę, parokrotnie analizują instrukcję, czytają cały tutorial przed napisaniem hello world a na wakacje jadą z dokładnymi mapami okolicy. Gdy zaczynałem robić Notatnik, także starałem się do tego jak najlepiej przygotować i poświęciłem sporo czasu na czytanie o tekstów o blogowaniu, marketingu w sieci i pokrewnych tematach. I - co przyznaję z pewnym wstydem - większość z tego, co przeczytałem, brałem za dobrą monetę i dość długo traktowałem serio.
Dzisiaj chciałbym tę sprawę zamknąć i rozliczyć. Jeśli czyta mnie ktoś, kto bloguje (a zwłaszcza - zaczyna), może mu w czymś ten rant pomoże. Innym może ... pomoże mieć trochę więcej tolerancji dla początkujących bloggerów. Bo oni też mogli trafić na probloggera (lub jeden z tysięcy jego klonów) albo któryś z blogów o zarabianiu na blogach.
Aktywne blogowanie
Bloguj z palmtopa, z komórki, z pociągu, z wanny! Zrobiłeś zdjęcie? Wrzucaj. Widziałeś fajny filmik na youtube? Wstawiaj. Dodałeś parę stron do zakładek? Zrób z tego wpis "linkfest". Przeczytałeś coś ciekawego? Przeklej (albo przetłumacz). Coś nieciekawego? Też przeklej! Nie masz nic do powiedzenia? Nieważne, przepisuj co bądź. Nie masz czasu nawet na to? Zatrudnij copywritera. Pisz krótkie notki (długie źle się czyta) ale pisz często, codziennie a najlepiej parę razy dziennie. Skonfiguruj sobie blogowanie z dodatku do przeglądarki albo z maila, żeby było jak najszybciej.
To blogowe ADHD ma zagwarantować, że zaniepokojeni milczeniem czytelnicy nie uciekną (notabene - te same źródła często rekomendują usuwanie z czytników RSS rzadko aktualizowanych blogów, przy czym raz na tydzień to już jest zwykle rzadko) a bloger pozostanie z nimi w stałym kontakcie.
Obecnie traktuję takie zachowanie jako bezwstydną napaść na czytelników, której jedynym celem jest podbicie odsłon a jak się da to i kliknięć w reklamy. Żyjemy w czasach drastycznego nadmiaru śmieciowej informacji.
Na szczęście te formy aktywności przenoszą się coraz mocniej na Twittera i jego klony. Tam łatwiej je ignorować.
Promocja w social webie
Oto, co według rozmaitych autorytetów powinienem zrobić, jeśli chciałbym trochę się zatroszczyć o promocję Notatnika (albo czegokolwiek innego):
-
pobudować jak największe grupy znajomych na Facebooku i Naszej Klasie, a następnie dbać o to by komunikacja z nimi była żywa i regularna,
-
regularnie pisać na Twitterze, Blipie, Flakerze, Śledziku i Spinaczu, na każdym z tych serwisów angażując się także w dyskusje, budując sieci powiązań, śledząc tematyczne tagi itd, no i oczywiście cały czas pozostając aktywnym,
-
zaangażować się w wykop, osnews/linuxnews, reddita, digga oraz stumbleupon przynajmniej na tyle, by ktoś mi od czasu do czasu wykopywał artykuły i by okazyjna próba wykopania własnego tekstu tonęła w innej intensywnej działalności,
-
zaistnieć jako autorytet w społecznościowej części delicious i potem wykorzystywać to do przemycania między ciekawymi linkami także własnych,
-
demonstrować swoją wiedzę i nawiązywać kontakty na goldenline oraz linkedin,
-
tropić cudze blogi piszące na pokrewne tematy i gdy tylko trafi się jakiś pretekst, wklejać w komentarze linki do swoich tekstów,
-
uczestniczyć w choć paru forach tematycznych (koniecznie waląc linkami do artykułów w stopce),
-
od czasu do czasu wrzucić jakiś filmik na youtube, blip.tv czy inne vimeo, oczywiście tagując go tematycznie i opatrując linkami do bloga,
-
nie zapomnieć też o publikowaniu fotek i screenshotów na flickrze, oczywiście z odpowiednimi tagami,
-
wpiąć swoje blogi w technorati, mybloglog, 10przykazan, blogboksa, planetę linuxnews, planetę python.pl i jeszcze z sześćdziesiąt innych wiodących agregatorów, planet i łączników,
-
czujnie śledzić paru guru piszących o social webie, by nie przegapić nowych big bangów - przecież w każdej chwili może się okazać, że nie ma już blogowania bez zajawek na tumblerze czy innym pingerze, że bez Facebook Connect nikt mi już komentarza nie zostawi albo że absolutnie muszę mieć wklejkę z Wave.
No - jeśli czyta mnie jakiś bloger, to do boju, powyższe 12 sposobów na promocję Twojego bloga oddaję za darmo, chętnie i bez najmniejszego żalu.
Oczywistym problemem powyższych zaleceń jest, że nie ma szans ich zrealizować żaden człowiek o zdrowych zmysłach.
Stąd zapinanie mniej lub bardziej obłąkanych pajączków, w których - np. - wypowiedź rzucona na blipie jest automatycznie kopiowana na flakera, stamtąd w formie RSS trafia na twittera, śledzika i spinacza, potem przez jakiś kolejny link jest propagowana na facebooka itd itp.
Dla uświadomienia sobie, na ile jest to naturalne, proponuję prosty eksperyment myślowy: wyobraź sobie, że idziesz na obiad z przyjaciółmi, niestety - rezygnując z tego powodu z grilla u innych znajomych. Niemniej jednak, masz ze sobą jakiś nadajnik a do grillowych znajomych podsyłasz głośniczek. I transmitujesz im wszystko, co powiesz na obiedzie.
Z grubsza tak właśnie działa podgląd blipnięć na flakerze, flaknięć na spinaczu czy twitnięć na facebooku. Ni stąd ni zowąd widzę fragmenty jakiejś rozmowy, której całość jest dla mnie niedostępna, a jeśli próbuję się do niej włączyć, nikt mnie nie słyszy.
Autopromocja w mediach i blogosferze
Wpisy gościnne na blogach, artykuły na serwisach tematycznych,
handel linkami wymiana linków i wszelkie inne sposoby
uzyskania dodatkowych odsyłaczy. Szczególnym może być syndykacja
swoich treści na jakimś (mikro)portalu czy innym serwisie tematycznym,
tu bardzo pouczająca jest wspominana dyskusja o współpracy dailytech z webhosting.
Ale przede wszystkim - liczyć się ma tu promocja własnej osoby. Kreowanie własnego wizerunku jako eksperta, kogoś dysponującego unikalną wiedzą. Kreowanie go przed ludźmi (by gdziekolwiek napotkają na mój profil czy metryczkę, pozostali z wrażeniem kontaktu z kimś unikalnym) i przed Google (lubiącym trudne słowa kluczowe w okolicy nazwiska). Pewnego pięknego dnia przyjdą owoce: cytat w gazecie, wywiad, ba - może nawet zaproszenie za szklany ekran. A przynajmniej możliwość eksploatowania zbudowanej marki.
Jest tu sporo prawdy (polecam uwadze pragmatyczną prezentację Pawła Tkaczyka o reputacji w sieci) ale łatwo przesadzić. W ramach ilustracji podlinkuję ten artykuł. Tekst jak tekst, moją uwagę zwróciła umieszczona w prawym górnym rogu informacja o autorze:
Trendsetter marketingu 360. Wzmacnia synergię, by w efektywny sposób zbudować sprzedaż oraz emocje związane z marką. Ewangelista digital, mobile, ad-game marketingu. Ambasador efektywności i procesowego rozwoju biznesu. Aktywny w blogosferze. Pracuje w agencji phygital marketingu - Momentum Worldwide.
Brzdęk. Proponuję krótką przerwę na wzmacnianie synergii.
Gonitwa za newsem
No i oczywiście należy się starać być pierwszym, który przekaże lub przetłumaczy newsa. Szybko czytaj, szybko kopiuj lub tłumacz, szybko ślij. Masz szansę, że to Ciebie wtedy będą wszyscy cytować.
Parę razy już się tym irytowałem, więc dziś zostawię. Ale polecę uwadze tłumaczy tę poradę.
Zarobki
Dla porządku zauważmy jeszcze, że wszystko powyższe ma prowadzić wprost do efektownych zarobków. Ci ludzie zarabiający setki tysięcy dolarów rocznie przecież też tylko blogują. Wytrwałość, regularność, zapał, trochę cierpliwości - i za roczek praca w kąt i dolce vita z blogowania. Sceneria inna ale baśń o wyzwoleniu z codziennego kieratu jest ta sama, co na spotkaniach Amwaya.
W świecie realnym polskiej sieci tych kilku blogerów, którzy wyciągają parę tysięcy miesięcznie, jest na okrągło eksploatowanych jako wzorce nieprawdopodobnego sukcesu. Różnie go zresztą tłumaczą, moim zdaniem oprócz niezbędnego wkładu własnego (wytrwałość, posiadanie własnego zdania, dobrze wybrana tematyka) duże znaczenie miało też zwykłe bycie we właściwym miejscu we właściwym czasie.
A reszta? Reszta też nieraz pracowała uporczywie i dzielnie ale ustawia ceny AdTaily na parę groszy i cieszy się z każdego kliknięcia w AdSense. Ja też się cieszę, kiedyś nieopatrznie zadeklarowałem przed żoną, że do kosztów hostingu bloga i website nie będzie trzeba dokładać.
Jest jeszcze drugi nurt, w którym rolę guru od zarabiania na blogach pełni Krzysztof Lis. Są to tak naprawdę gierki z wyszukiwarką: zauważ jakiś w miarę podatny na reklamę temat, wygeneruj trochę tekstu z właściwymi słowami kluczowymi (jakość tekstu nieważna), od czasu do czasu dorzuć nową notkę by pozostało wrażenie ruchu i by trzymać na bieżąco pożądane słówka, posadź Adsense, programy partnerskie i sieci wymiany linków. Każdy taki blog przynosi te kilkadziesiąt złotych miesięcznie, jeśli powtórzyć ten manewr kilkanaście razy, robi się zauważalna w portfelu suma. Zabawa jak zabawa, trochę jej nie lubię (jest to jeden z elementów, przez które trudno coś w Google znaleźć) a w każdym razie nie zgadzam się z nazewnictwem. To jest zarabianie na Google a nie zarabianie na blogach.
Inwersja autorytetu
Ile razy się nad tym zastanawiam, mam wrażenie, że świat sieciowych autorytetów stoi na głowie.
Przez całą historię ludzkości wiedza była czymś cennym, czymś o co trzeba się było starać, szukać dostępu, zasługiwać, płacić. Nie każdy mógł być uczniem u szamana, tylko paru zaufanym uczniom płatnerz wyjawiał jak wykuć miecz, ludzie latami się starali o pozycje asystentów czy sekretarzy u kupców albo właścicieli fabryk, wybitny naukowiec długo grymasił wybierając pomocnika itd itp. Już co najmniej trzeba było kupić książkę, a książki z wartościową wiedzą były drogie.
W erze internetowej nie dość, że wszystko jest wykładane ochoczo i za darmo, to autorytety uganiają się za publiką żebrząc u niej o chwilę zainteresowania i uwagi. A tę to w oczywisty sposób demoralizuje (strasznie ciężkie te Twoje teksty o finansach stary, jakiś filmik zrób czy coś, bo teraz się nie da tego czytać).
No, narzekać nie będę, sam jestem w dużym stopniu beneficjentem tej sytuacji (starczy porównać dostępność materiałów o programowaniu w moich przedinternetowych czasach studenckich z tym co mam do dyspozycji dzisiaj). Ale ... ciekawe kiedy i jak się to załamie.
PostScriptum
Wnioski ogólne sobie odpuszczę. W ramach szczególnych pragnę poinformować, że niestety, nawet jeśli ktoś chciałby ze mną pogadać na blipie, twitterze, facebooku czy naszej klasie, to nie pogada, bo nie planuję tam bywać. A jeśli parę osób przez to nie trafi na moje artykuły, to trudno - być może jest to ich, a nie moja strata (jeśli nie, to nachalna promocja też niewiele by tu pomogła).
Zarazem zachęcam: jeśli komuś z Was udało się trafić na naprawdę wartościowe i pomocne blogi czy serwisy, dajcie czasem jakiś wyraz wdzięczności w stosunku do autora. Życzliwy email. Ciepły komentarz pod tekstem. Drobna donacja. Publiczna pochwała (choćby na mikroblogu czy forum). W chwili robienia rachunku zysków i strat (a na niemal każdego autora wcześniej czy później moment takiej refleksji przychodzi) takie drobiazgi mogą dostarczyć potrzebnej motywacji.