Linoskoczek idzie po linie, para klaunów robi śmieszne miny, śliczna dziewuszka śpiewa grając na tamburynie, pstro ubrany herold wykrzykuje, objazdowa trupa wystawia przedstawienie. Przy stole na rogu przysiadła gromadka grająca w kości, koło gospody dziad z siwą brodą snuje opowieść o podróży do Ziemi Świętej, poeta w czapce z piórkiem recytuje o wojennej wyprawie, frywolnie ubrana tancerka ściąga spojrzenia, malarz naprędce szkicuje portret. Mnóstwo ludzi. Jedni przebierają towar na straganach, drudzy patrzą lub słuchają, tu spora gromadka zaciekle dyskutuje, obok dawno nie widziani przyjaciele witają się hałaśliwie, paru poważnych mężczyzn w skupieniu analizuje nowiny, dalej młodsi rzucają kuplety. A większość chodzi, przystając to tu, to tam, przyłączając się do rozmów, przyglądając.
Welcome to the Social Web.
Korzenie
Długo próbowałem sobie ułożyć, o co właściwie chodzi w tej społecznościowej rewolucji, którą zaczynamy przeżywać. I wychodzi mi właśnie powyższy obrazek. Powrót do przekazywania wiadomości - nowych i starych - z ust do ust. Powrót do ufania ludziom osobiście poznanym, a nie kreowanym autorytetom. Powrót do zdobywania wpływów, przekonywania, budowania kontaktu bezpośrednią rozmową. Powrót do plotkowania, biegania za sensacją, gawędziarstwa, fantazjowania, szukania popularności. Powrót do gwaru, bałaganu, zamieszania, różnorodności. Powrót do szukania innych ludzi. Powrót do mówienia i słuchania.
Powrót do tego, co robiliśmy przez tysiące lat.
Czwarta władza
Fenomen XX wieku - telewizja. Pokolenia moich dziadków, rodziców i moje posadziła na fotelach, każąc patrzyć, słuchać i chłonąć - ściśle według programu. Obraz lecący ciągiem od 17 do 23, a w weekendy cały dzień. Ludzie odwiedzający się i spotykający po to, by wspólnie gapić się w szklany ekran. Zanikanie znajomości, lokalnych wydarzeń, nawet - rozmów.
I jedno okienko jako źródło informacji, wiedzy, rozrywki, mody, poglądów, autorytetów, potrzeb.
Władza. Już nawet nie czwarta, opiniotwórcza, tylko jak najbardziej konkretna. Rząd dusz.
Podparte to radiem i prasą - równie jednokierunkowymi, równie uzurpującymi sobie wyłączne prawo decydowania o tym co słuszne, co prawdziwe, co ważne, co ciekawe.
Tak było nawet za PRL, nawet za stanu wojennego. Każdy wiedział, że Urban kłamie, ale mało kto potrafił się oprzeć chęci obejrzenia co kłamie.
Game over
Ten układ wreszcie przeżywa kryzys. Nie potrafiliśmy po prostu wstać sprzed telewizorów, ruchome obrazki zbytnio przyciągały, ale nowa zabawka - komputery, internet - okazała się równie atrakcyjna.
Najpierw była po prostu nowym kanałem, zapewniając rozrywkę w tym samym trybie nielicznych źródeł chłoniętych przez miliony.
Teraz zaczęliśmy wreszcie odkrywać, że można z niej korzystać inaczej. Szukać i znajdować partnerów do rozmowy. Komunikować się w sprawach dużych i małych. Być razem.
Pisanie o kocie
Sporo ostatnio się nabijano z nowych mediów, służących do powtarzania po raz setny tego samego newsa albo dzielenia się przeżyciami z porannego śniadania. To prawda. Ale niecała.
O śmierci Jacksona, powodzi, awanturze o mbankowe kredyty, klęsce siatkarzy, kolejnym numerze PZPN, nowym iPhone, o czymkolwiek - ciekawiej jest usłyszeć bezpośrednio. Od znajomego czy nawet nieznajomego, ale kogoś, z kim można potem zamienić parę słów, poplotkować, podywagować. Nie tylko słuchać ale też być słuchanym. Uczestniczyć.
A news o tym, z kim jadł swe śniadanie kumpel, wstrząsający może nie jest, ale i tak ciekawszy od newsa z kim balował Ronaldo czy kogo widziano z Jolą Rutowicz (kimkolwiek ta pani jest).
Czemu dopiero teraz
Internet jako medium komunikacyjne to żadna nowość. Email, a nawet usenet, są starsze od weba. Strony domowe, blogi, fora, komentarze, komunikatory - to też narzędzia z długą (jak na sieć) brodą.
Zawsze były jednak dość hermetyczne, tak pod względem ilości użytkowników, jak tematyki. Możesz rozmawiać, ale powinieneś mówić na temat i mieć coś do powiedzenia. Umieć nie marnować czasu czytelników. I przeskoczyć pewien próg techniczny.
Rewolucję w sporej mierze widzę w ośmieleniu do aktywności zwykłych ludzi. Możesz pisać o swoim psie, problemach w szkole, wkurzeniu pracą czy ulubionej drużynie piłkarskiej, możesz o nowych technologiach, psychologii dziecka, zarządzaniu albo odkryciach naukowych. Możesz przepisywać plotki i newsy, możesz tworzyć coś od siebie. Możesz publikować głupie fotki, możesz artystyczną fotografię. Możesz pozować na specjalistę albo zadawać głupie pytania. Możesz nawet nic nie robić, tylko chodzić za kimś, kto wydaje Ci się autorytetem. Cokolwiek wybrałeś, nie musisz przeżywać stresu bycia autorem, występowania publicznie, tworzenia. Rozmawiasz sobie ze znajomymi. Plotkujesz. Gawędzisz.
Oczywiście zagrała tu rewolucja komórkowo-SMSowa, która wreszcie znalazła w sieci swe naturalne przedłużenie, zagrało też nawiązanie do sentymentów szkolno-studenckich (co dotyczy i naszej-klasy, i facebooka).
Chaos
Kto to wszystko uporządkuje? Pytanie natarczywie powracające w dyskusjach o nowych mediach wypierających stare. Gdzie jest redaktor prowadzący? Jak się zorientować w tym bałaganie?
Nijak.
Nie ma takiej potrzeby.
Systematyczny przegląd aktualności potrzebny jest zawodowym dziennikarzom, politykom, dużym marketingowcom i paru pokrewnym zawodom. Mi nie. Wracając z wakacji czy odżywając po gorączce końca projektu nie czuję najmniejszej nawet potrzeby sprawdzenia, co się działo w polityce, kulturze lub sporcie. Przegapię śmierć Jacksona, awanturę w sejmie czy kolejnego aresztowanego piłkarza? No to przegapię. Nie dbam o to.
Ja chcę tylko poczytać, a najlepiej pogadać, o czymś w miarę ciekawym. Może być dzisiejsza decyzja PZPN, może afera sprzed trzech lat, może wspomnienie 1989.
Jeśli będzie się działo coś naprawdę ważnego - i tak się dowiem.
Paru anglojęzycznych blogerów (o ile dobrze pamiętam min. Pavlina i Babauta - ale nie mam teraz cierpliwości odkopywać linków) rekomendowało zrobienie sobie od czasu do czasu przerwy. Unplug. Nie włączaj telewizora i radia, nie kupuj gazet, nie zaglądaj na serwisy newsowe - i wytrzymaj 30 dni. A potem zobacz, że nic tak naprawdę się nie stało. I nabierz dystansu (zarazem doceniając odzyskany czas).
Na 30 dni dawno się nie zdobyłem ale na urlop laptopa nie biorę. W czasach szkolno-studenckich zdarzało mi się pozostawać bez kontaktu z mediami przez długie miesiące i wspominam ten czas bardzo sympatycznie.
Przy okazji zrobił się z tego głos o sensowności ewentualnych płatnych newsów. Nie, nie zapłacę. Nawet grosza.
Co z tego wyniknie
Nie wiem.
Social web nie jest sielską doliną. Dużo w nim zjawisk, które mnie odpychają czy wręcz przerażają. Mam nadzieję widzieć większą otwartość, uczciwość, odpowiedzialność obywatelską. Boję się zalewu chamstwa i głupoty.
Ale myślę, że - cokolwiek się stanie - będziemy więcej ze sobą rozmawiać.