Konrad jest w Rwandzie to blog Konrada Karpieszuka. Autor faktycznie jest (jesienią 2008) w Rwandzie i bardzo ciekawie o tym pisze. Powtarzać ani streszczać jego artykułów nie będę, zachęcam do lektury orginału.
Na blog Konrada trafiłem zupełnym przypadkiem - zostawił komentarz przy jednym z moich Linuxowych artykułów, zerknąłem, kim jest autor i na parę godzin utonąłem. I cała sprawa zrobiła na mnie duże wrażenie.
Za rogiem
Wyjazdy do Afryki czy Amazonii przywykłem traktować jako abstrakcję. Ot, safari dla członków rad nadzorczych, podróże służbowe dla dziennikarzy i reporterów (od Kapuścińskiego po Martynę Wojciechowską), wariackie eskapady dla osób o bardzo ekscentrycznym podejściu do życia (powiedzmy Cejrowski czy Pawlikowska). Tak czy siak, coś dla innego rodzaju ludzi.
Konrad trafił do Rwandy bo umie prowadzić kursy komputerowe, zna angielski i był gotów popracować trochę jako wolontariusz. I tyle. Nic niesamowitego, zwykłe i nietrudne do zdobycia umiejętności. Najbardziej egzotyczna jest tu gotowość do pracy przez parę miesięcy bez wynagrodzenia.
Bardzo optymistyczny przykład jak niedaleko, tuż za rogiem, można znaleźć przygodę swego życia.
Normalniej
Duże wrażenie robi też zestawienie artykułów Konrada z publicystyką profesjonalnych dziennikarzy i podróżników. Rwanda opisywana na jego blogu to normalny kraj, zwykli ludzie, codzienne zdarzenia. Domy, ulice, szkoły, bary, kolejki, problemy z dojazdami, pecety, wirusy, kłopoty początkujących użytkowników komputera... Nawet o tragedii wojny domowej pisze rozważnie, bez medialnego epatowania grozą czy moralistycznego zadęcia - przy okazji pokazując, jak fałszywy jest promowany w Europie obraz zacofanej Afryki skaczącej sobie do gardeł po odejściu mądrego białego człowieka.
Fajny, naturalny opis tego dalekiego kraju.
Taka publicystyka, to chyba najlepszy sposób przełamywania stereotypów. Ot, ludzie których szkoli Konrad mają problemy z komputerem czy z wirusami, zupełnie podobne do tych, jakie widuje się w Polsce. Mają też różne, podobne do naszych, problemy życiowe. A skórę, owszem, mają akurat czarną.
Dygresja
Otarłem się kiedyś o zakład dla niewidomych w Laskach (króciutko zresztą, z paru przyczyn, wśród których lenistwo było największą). Pamiętam, że bardzo się bałem przed pierwszym spotkaniem - jak się zachować, co robić... Tymczasem spotkałem grupę dzieci i nastolatków, zachowujących się zupełnie normalnie, tyle że potrzebujących - bardzo praktycznej zresztą - pomocy w niektórych codziennych sprawach.
Przypomniało mi się to, bo powszechne podejście do niepełnosprawnych trochę przypomina mi podejście do innych ras. Wypada udawać, że różnic nie ma, a tak naprawdę mamy poczucie obcości.
Kończąc
Kończąc raz jeszcze zachęcę do przejrzenia bloga Konrada. Najlepiej się go czyta od początku (którego zlokalizowanie wymaga nieco wysiłku przy klikaniu).