Gdy jakaś duża firma lub agencja rządowa ładuje się dla rozwiązania stosunkowo skromnej potrzeby w bizantyjski, potwornie drogi projekt, kupuje najdroższe z dostępnych narzędzi (powiedzmy, największe na rynku macierze dyskowe plus klastrowe licencje AquaLogica i Oracle, by postawić stronę o firmie z rejestracją na newsletter – przejaskrawiam, ale wcale nie tak bardzo), czy nawet wywala dobry i działający system, by wdrożyć znacznie droższy i mniej przydatny – komentarzem jest zwykle charakterystyczny ruch palcami. Pewnie wzięli. Albo uzgodnili w ramach jakiejś gry wpływów i nacisków.
Zdarzają się zupełnie inne przyczyny.
Wpis w CV
Decyzyjne stołki w dużym biznesie (nawet techniczne) podlegają szybkim i częstym rotacjom. Ten sam Iks Ygrekowski jednego roku jest liderem projektu w FirmieIntegracyjnejX, drugiego zastępcą dyrektora wykonawczego w BankuY, potem pełnoprawnym członkiem zarządu UbezpieczycielaZ, dyrektorem w BardzoDużymBankuŹ itd, alfabet mi się skończył ale bywa i więcej. Nieraz skaczą całe zespoły.
Czemu robią to ludzie – wiadomo, każdy hop to okazja do podwyżki, czasem także do realizacji większych ambicji czy do ciekawszej pracy. Czemu dziennikarze (od PRNews po biznesowe dodatki do Gazety) robią ze skoczków bohaterów – też rozumiem, mają o czym pisać i dywagować. Czemu idą na to firmy zrozumieć trudniej, z drugiej strony – jak o lojalność i stabilność pracowników miałby dbać prezes, który sam zalicza trzecią firmę w cztery lata? Ba, jemu stały i okrzepły zespół średniego szczebla mógłby ograniczać władzę…
Tak czy siak, by efektywnie skakać, trzeba mieć dobre CV. Tak dosłowne, jak nieformalne, w formie informacji krążących we właściwych środowiskach.
No i jaki wpis w CV jest bardziej wartościowy: uruchomiłem firmowy serwis WWW w oparciu o posiadane zasoby i darmowe oprogramowanie czy może kierowałem wdrożeniem największego w Polsce serwisu informacyjnego opartego o … (tutaj pięć seksownych nazw firm i produktów) we współpracy z … (tu nazwa znanego zachodniego integratora)?
Albo – zarządzałem utrzymaniem i uzupełnianiem funkcjonalności systemu sprzedaży czy przeprowadziłem wdrożenie systemu SAP o wartości $<tu dużo cyfr>?
Albo – administrowałem siecią dwunastu serwerów obsługujących zewnętrzne i wewnętrzne potrzeby firmy czy zarządzałem trzecim co do wielkości wśród polskich organizacji ubezpieczeniowych centrum danych, obejmującym trzysta maszyn i obsługiwanym przez osiem osób?
W każdym wypadku ten drugi. W CV nie piszemy, że dany serwis kosztował makabryczne pieniądze, a jest niemal nie używany, wdrożenie SAP zamiast własnej aplikacji tylko spowolniło pracę, a dla sieci trzystu maszyn dopiero próbuje się wymyślić jakieś zastosowanie. Czy projekt miał sens, czy nie, czy był przeskalowany czy faktycznie duży – aura człowieka znającego się na dużych drogich rozwiązaniach i technologiach jest ta sama.
Dochodzą też sprawy szkoleń, certyfikatów, kontaktów... I to ludzi nastawionych na karierę kusi.
Władza i pozycja
Kolejny aspekt dotyczy układów wewnątrzfirmowych. Im większy jest Twój projekt, im więcej kosztuje, im więcej ludzi angażuje, im większego zespołu wymaga, im bardziej imponujący złom zgromadził, tym ma większy prestiż.
I tym trudniej go przerwać, wyrzucić do kosza, czy zastąpić innym. Bardziej ryzykowna jest też zmiana osób nim zarządzających.
To się samo napędza. Ktoś kto stosuje skromne środki będzie siedział na niższym stołku podczas dyskusji o kolejnych projektach.
Ba - bywa, że ludzie działający w całkowicie dobrej wierze, muszą sztucznie nadmuchać swoje prace po prostu po to, by zaczęły być przez firmę traktowane poważnie! Mały, tani projekt ma trudności z zebraniem informacji, wywalczeniem czasu osób potrzebnych do konsultacji, znalezieniem zaangażowanych testerów, zgromadzeniem zasobów technicznych. Duże, drogie wdrożenie - o, to co innego.
Magia
Jest wreszcie najprostszy aspekt – magia nazw. Zwłaszcza, gdy brakuje pewności co do właściwego rozwiązania, są obawy co do terminu i funkcjonalności – bardzo kusi odwołanie się do głośnych firm i drogich narzędzi.
Kusi całkiem prywatnie, ale także - jak to mówi stare powiedzonko:
Za wdrażanie IBM nikt jeszcze nie został zwolniony.
Powiedzonko to ma drugie, ważne dno - możliwość wybronienia się od winy za ewentualne niepowodzenie i unikanie krytyki są (z punktu widzenia odczuć i hierarchii wartości podejmujących decyzje osób) ważniejsze od faktycznego odniesienia sukcesu.
A to już wynika z kultury pracy niejednej korporacji (i nie tylko korporacji). Znacie może taki obrazek: na naradzie poświęconej jakiemuś problemowi panuje marazm, kolejne osoby wygłaszają nic nie znaczące ogólniki. Wreszcie ktoś się zbiera na odwagę i zgłasza jakąś konkretną propozycję. I nagle, niemal każdy z obecnych znajduje w niej jakąś wadę, jakieś duże ryzyko, jakiś element który trzeba zrobić inaczej... Dokładnie tak morduje się innowacyjność i inicjatywę.
W dużym telekomie - ale i na zebraniu wspólnoty mieszkaniowej.
Na koniec
To tylko luźny blogowy felieton, więc bez wniosków i podsumowań. Może ktoś go odebrać jako krytykę ludzi robiących ciekawe zawodowe kariery. Nie - to nie tak. Można urosnąć kosztem firmy, można urosnąć wraz z nią.