Zerkając po blogach zauważyłem wzmiankę, jak to troska pradawnych ZAIKSów o autorów nie mających funduszy na rozpowszechnianie swych dzieł, stanowiła podkładkę dla cenzury. Na dyskusje o prawach intelektualnych nie mam dzisiaj siły ale rzecz przypomniała mi o bardzo fajnej sieciowej usłudze.
Opublikuj swoją książkę! Porządną, profesjonalnie wyglądającą. Bez opłat, jedynie z prowizją od sprzedanych egzemplarzy.
Chodzi mi o Lulu i paru jego konkurentów (usługi print on demand oraz self-publishing). Pomysł jest prosty – autor uploaduje swoje dzieło (w formie PDF albo DOC), spełniając pewne wymogi co do rozmiaru strony, marginesów, formatowania itp. Dodatkowo konfiguruje wariant wydruku (wielkość kartki, sposób zszycia, miękka/twarda okładka), wygląd okładki (wybór z gotowców albo własna grafika), ustala tytuł i parę innych elementów. No i cenę. I już. Książka jest dostępna, każdy może ją sobie na Lulu kupić. Lulu dolicza swoją prowizję (kilka-kilkanaście dolarów, zależnie od formatu i grubości) do każdego egzemplarza – które drukuje na zamówienie. Autor propaguje książkę na swojej stronie webowej, opowiadając o niej znajomym czy rodzinie, na tematycznych forach – jak chce i umie. Może też zamówić sam kilkadziesiąt czy kilkaset egzemplarzy i rozprowadzać je dowolną metodą.
Nadaje się to nie tylko do szerzej publikowanych pozycji, bywa, że ludzie zamiast wydrukować jakąś dokumentację (której spodziewają się wielokrotnie używać) wrzucają ją na Lulu i zamawiają dla siebie samych - książkę przyjemniej używać niż plik kartek z drukarki. Albo – firmy składają tak materiały dla klientów. Po drugiej stronie skali są pełnoprawne wydania – tu trzeba trochę zainwestować (zapłacić za ISBN i egzemplarz wzorcowy) i spełnić bardziej restrykcyjne ograniczenia, za to – książka może być dystrybuowana przez księgarnie (niektóre internetowe – automatycznie).
Niestety, z polskiej perspektywy użyteczność usługi jest ograniczana przez koszty i czas dostawy, zwłaszcza przy zakupie pojedynczego egzemplarza (choć i tak się to poprawia, mamy już stawkę Unii Europejskiej). Ostatnio parę firm zaciekle kopiuje różne amerykańskie serwisy, od Flickra po Technorati – może by tak ktoś powielił Lulu?