Parę dni temu zajrzałem do tej oto gazetki (podlinkowanej w ramach którejś z dyskusji o stanie polskiej nauki, czym jednak dziś nie mam zamiaru się zajmować). Autorka wprowadzenia napisała: jeżeli obdarzam kogoś autorytetem (może to być nie jednostka, ale jakieś grono, organizacja, instytucja), to mam przekonanie, że we wszystkim, co mówi, robi, co zaleca, co odradza, przed czym się wzdraga, przed czym przestrzega – ma rację (i później dość obszernie tę myśl rozwinęła).
Trochę mnie ten pogląd zadziwił, trochę skojarzył mi się z telewizyjnymi ekspertami od spraw wszelkich - co to i o wychowaniu, i o ekonomii, i o sporcie,... (choć bywają tytułowani różnie, mi lata temu trwale skojarzyli się z określeniem: historyk idei). Ale jest tu jakiś pretekst do zastanowienia się.
Do wszystkiego czy do czegoś?
Dla mnie autorytet ma się zawsze w czymś. Jeden jest świetnym matematykiem, innego traktuję jako ważne źródło wiedzy o projektowaniu i programowaniu, u kogoś cenię codzienną życiową mądrość i tak dalej i tak dalej. Niesłychanie rzadko, o ile w ogóle, przekłada się to na inne dziedziny. Częściej jest odwrotnie: sława naukowa ma zupełnie mi obce spojrzenie na rodzinę i związki, wybitny szachista jest prywatnie niesympatyczny, mądry ksiądz ma naiwne poglądy ekonomiczne. Przy całym szacunku dla Jana Pawła II nigdy nie myślałem o kibicowaniu Cracovii.
Najczęściej zresztą po prostu nie wiem. Nie pytałem o prywatne życie, hobby czy nawet poglądy moralne moich wykładowców na uczelni, ważne dla mnie było jak wykładają i jaką mają wiedzę. Nie wiem jaki język programowania jest najlepszy według (dobrego!) ortodonty leczącego córkę (ani nawet, czy zrozumiałby to pytanie). Nie sprawdzałem poglądów politycznych autorów moich ulubionych języków programowania.
To podejście wydaje mi się dość oczywiste. Ale...
Plemiona
Patrząc na coraz bardziej otaczającą mnie rzeczywistość mam czasem wrażenie, że - wbrew wszystkim tezom o uniformizacji, globalizacji, wymianie informacji itd - robi się plemienna. Dzielimy się na podstawie paru uproszczonych kryteriów na grupy a potem - co powiedzą współplemieńcy jest prawdą, co powie lider plemienia - prawdą objawioną, co mówi członek wrażego plemienia - podłym kłamstwem. Gdy pojawi się jakaś nowa sprawa czy opinia pierwszym odruchem jest nie jej rozważenie ale sprawdzenie, czy autor jest nasz czy nie nasz. Krytyczne myślenie off, maszerujemy za totemami.
Widać to oczywiście w życiu gospodarczo-politycznym, gdzie - choć jakoś zrozumiałe (podobno kluczem do wygrania wyborów jest nie wzbudzenie sympatii do siebie ale wzbudzenie strachu przed konkurentem) - ciągle potrafi zadziwić (np. gdy przy dyskusjach ekonomicznych prowadzi do powstawania alternatywnych matematyk albo przy debatach o powodziach czy katastrofach zmienia prawa fizyki). Ale to nie koniec, by przywołać choćby rozliczne dyskusje techniczne natychmiast polaryzowane według osi Windows-Apple-Linux czy komercyjne-open source.
Może tak musi być, rzeczywistość zrobiła się za trudna, trzeba jakoś ją sobie porządkować. Może i ja sam wpadam w podobne koleiny. Ciągle jednak mam ambicję skupiać się najpierw na tym co zostało powiedziane a nie kto to zrobił, a jeśli już rozważać owe kto, to oceniać kompetencje w danej sprawie a nie przynależność. Rosyjski komunista też może mieć rację (i nawet nie tylko, gdy pisze o szachach).
Poszukiwanie autorytetu
Naturalny autorytet powstaje powoli. Kogoś znam miesiące i lata i cały czas daje powody do szacunku. Ktoś powtarzalnie rzuca dobre techniczne pomysły. Czyjeś teksty stale są frapujące.
Gorzej, gdy w jakiejś dziedzinie nikogo takiego nie mam - a (nagle) potrzebuję.
Przywołam tutaj katastrofę smoleńską (nie będę pozował na obojętnego technokratę - obchodziła mnie i ciągle obchodzi) bo to co się dookoła niej działo stanowi szczególnie wyrazisty przykład.
Lotnictwo jest zasadniczo dziedziną bardzo sformalizowaną i konkretną. Trudna ale dobrze fachowcom znana warstwa techniczna (aerodynamika, zachowanie samolotów w powietrzu i przy lądowaniu, zasady działania różnych urządzeń). Drobiazgowe instrukcje, regulaminy, egzaminy, certyfikaty dotyczące działania ludzi. I co? I na najprostsze pytania dotyczące odpowiedzialności poszczególnych osób czy nawet wyposażenia samolotu padało po pięć różnych odpowiedzi (i to nie na blogach czy forach ale w wysokonakładowej prasie i w głównych stacjach telewizyjnych).
Próbowałem jakoś z tego chaosu wyłowić osoby w miarę kompetentne i okazało się to niesłychanie trudne. Dopracowałem się ostatecznie paru w miarę pomocnych sposobów oceny (kluczowy: sprawdzenie czy i co dana osoba pisała/mówiła o lotnictwie przed kwietniem 2010) ale do dziś nie czuję się komfortowo.
W każdym razie: refleksja jak budowałem swoje opinie o Smoleńsku może być dobrym pretekstem do zastanowienia nad tym na ile krytycznie umiem przyjmować informacje z mediów i sieci, na ile umiem weryfikować fakty, na ile jestem odporny na manipulację i ... jak szukam autorytetów.
Magia artykułu
Zdarzyło mi się parę razy obserwować, jak z grubsza ten sam tekst wrzucony na jakieś forum czy posłany mailem budził dyskusję czy krytykę, a nieco wygładzony i opublikowany na blogu albo wiki nabierał mocy i zaczynał być traktowany jako argument. Jeszcze mocniej działa ewentualna publikacja na papierze. Choćby sam autor brał swoje poglądy w liczne nawiasy, opublikowany i zamknięty tekst znaczy.
Mam z tym pewien problem: blogowanie traktuję jako wyrażanie swoich poglądów a nie jako głoszenie formalnie zweryfikowanych prawd, zarazem jednak nie jestem w stanie co drugie zdanie przypominać, że prezentuję swoje skrzywione opinie. W każdym razie: najwartościowszą reakcją jaką sobie wyobrażam jest rzeczowa polemika, czy to pokazująca nowe spojrzenie na problem, czy to podrzucająca nowe fakty.
Inna sprawa, że sam nieraz mam więcej zaufania do osobistej opinii blogera, którego kompetencje nauczyłem się cenić, niż do naukowych badań polegających na obserwacji zachowania trzydziestu studentów przez starszego kolegę albo na wyłapaniu niejasnej korelacji w paru ciągach liczb.
Pretekst
Czasami to nie jest tak naprawdę ważne, czy/na ile autorytet jest pełny i prawdziwy.
W początkowych latach małżeństwa bardzo nam z żoną pomogły przypadkowo kupione książeczki Graya (te o Marsjanach i Wenusjankach - obecnie weszły już do popkultury, wtedy były jeszcze stosunkowo mało znane). Ciągle uważam je za wartościowe ale widzę też trochę uproszczeń, nazbyt automatyczno-magiczne spojrzenie, przesadne uogólnienia, autopromocję autora. Niemniej - bardzo pomogły nam rozwiązać narastający konflikt i zacząć się lepiej rozumieć.
Bo mogłem pokazać: to nie tylko ja, popatrz, inni mężczyżni też tego nie umieją, tego nie lubią a to ich denerwuje. Mogłem usłyszeć: to nie tylko ja, inne kobiety też to robią, tym się przejmują, tak się zachowują. Potem książka stała się mniej ważna (nawet chyba jej dokładnie nie doczytaliśmy), mogliśmy rozmawiać już bezpośrednio, ale bez niej o przełom byłoby znacznie trudniej.
Myślę czasem, że te wszystkie blogi, serwisy, artykuły, notki z autorami mniej lub bardziej kompetentnymi i o mniej lub bardziej rozbuchanym ego mogą posłużyć przynajmniej do tego samego: by ktoś komuś pokazał nie jestem jedynym który ma taki problem, nie tylko ja wpadłem na taki pomysł, nie tylko ja traktuję to narzędzie poważnie, nie tylko ja chciałbym pracować w innych warunkach itd itp.
Kryzys autorytetów
Media często epatują zdaniem o braku czy kryzysie autorytetów. Jakiś element prawdy w tym jest ale moim zdaniem jest to przede wszystkim kryzys guru. Mimo opisywanych wyżej plemiennych efektów jesteśmy bardziej krytyczni, mniej chętni do traktowania kogokolwiek jako źródła praw objawionych na każdy temat, bardziej skłonni do pytania dlaczego.
Szukanie ludzi którzy są autorytetami w konkretnych sprawach/dziedzinach nie jest łatwe ale ... ale bodaj nigdy nie byłem w stanie wymienić tylu osób, których teksty chętnie czytam i opinie biorę pod uwagę, co obecnie.
A czy ktoś autorytetów szuka? Zanotowałem sobie kiedyś link do tego wpisu Alexa. Mniejsza o to co Alex radzi (na pewno postawił dobre pytanie). Mniejsza o to dla kogo jest a dla kogo nie jest autorytetem. Spójrzcie na liczbę i charakter komentarzy.