Znowu wraca sprawa rejestru zakazanych stron internetowych.
Wiele osób o niej już pisało, wiele jeszcze napisze, dlatego daruję sobie dyskusję o cenzurze prewencyjnej czy uznaniowości procesu. Zajęły mnie pewne sprawy poboczne.
Narodziny przepisu
Historia ustawy bardzo klarownie demonstruje proces, w jakim powstaje w Polsce (i nie tylko) prawo.
Tak na zdrowy rozum: nawet jeśli wyobrazimy sobie, że Rejestr Stron i Usług Niedozwolonych (nazwa uparcie kojarząca mi się z Indeksem ksiąg zakazanych) miałby być pożyteczny i potrzebny, to powinien pojawić się w ramach prac nad prawem porządkującym działalność serwisów internetowych i dostawców sieci, regulującym odpowiedzialność za publikowane w internecie materiały i ich wykorzystywanie.
A pojawia się jako jeden z punktów przy ustawie zakazującej hazardu. Sprawy na zupełnie inny temat, opracowywanej przez ludzi o zupełnie innej wiedzy i kompetencjach, w której nawet sprawa hazardu w sieci jest tak naprawdę mało istotnym podpunktem.
Ot, urzędnicy zajmujący się eliminowaniem jednych firm i zapewnianiem monopolu innym, po odhaczeniu ruletek, automatów, pokera itd, zauważyli, że pewne formy hazardu mają także miejsce w sieci. No to z rozpędu...
Coś jest nie tak, nieprawdaż?
Oczywiście nic to nowego ale przykład bardzo wyrazisty.
Niegrzeczne dzieci czyli o tym nieszczęsnym hazardzie
Hazardu trzeba zakazać. Bo uzależnienie, bo ryzyko, bo katastrofy finansowe, bo dramaty, bo rozbite rodziny, bo...
Podobnie motywując należałoby zabronić gry na giełdzie (a już zwłaszcza na kontraktach), otwierania działalności gospodarczej na kredyt (zwłaszcza na kredyt brany pod zastaw prywatnego majątku), stosowania kart kredytowych z dużym limitem, kupowania alkoholu, prostytucji, zdrad małżeńskich i wielu innych. No, dobra, zapędziłem się, dwa ostatnie to by było państwo wyznaniowe, fe.
Gdzieś u podstaw tych działań leży przekonanie, że my, obywatele, jesteśmy idiotami, niezdolnymi wziąć odpowiedzialności za siebie i swoje życie, którym dobry i mądry Pan musi powiedzieć co i jak mają robić. Przy czym klauzulą tą obejmuje się nie tych, którzy już okazali się nieodpowiedzialni ale wszystkich.
Hazard jako taki mnie prawdę mówiąc stosunkowo mało obchodzi. Troszkę obawiam się, czy ogonek ustawy i powiązanych rozporządzeń nie zamiecie także amatorskich turniejów szachowych o 50 złotych, na które czasami chodzę (zważywszy na likwidację sportowych turniejów pokerowych nie jest to obawa całkiem absurdalna) ale bardziej sprzeciwiam się zasadzie jako takiej. Która dużo groźniej przejawia się np. gdy Państwo - motywując to pojedynczymi przypadkami patologii - coraz bardziej próbuje ograniczyć wpływ rodziców na ich własne dzieci.
Filtry stron w praktyce
Wróćmy do filtrowanego internetu. Różne listy zakazanych stron od dawna istnieją i działają w praktyce i zamiast dywagować, można się im po prostu przyjrzeć i ocenić ich działanie.
Zacznę anegdotycznie. Niejedna firma próbuje blokować pracownikom
dostęp do stron pozwalających na stratę czasu, np. do stron
z grami online. Problem dotknął także parę serwisów do
szachów korespondencyjnych. RedHotPawn.com
trafił
na jakąś czarną listę. Cóż, admin dodał mu nazwę timeforchess.com
,
z której mający problemy skorzystali. Po pewnym czasie podpadła także
i ona? Pojawiło się theimmortalgame.com
. I tak dalej. Domeny są
tanie.
Poważniejszą sprawą jest stosowana przez większość przeglądarek lista stron niebezpiecznych - gdzie trafiają strony phishingowe, dystrybuujące wirusy i pokrewne. Na mój stan wiedzy, administrowana przez sprawnych, fachowych i zaangażowanych ludzi.
Nie zdarzyło mi się jeszcze trafić na stronę, na której dostałbym to ostrzeżenie słusznie. Za co najmniej 10 razy byłem ostrzegany przed całkowicie niewinnymi serwisami, od CPAN po (niedawny przypadek) sklepik z ubrankami dziecięcymi, który miał pecha, bo jakiś dystrybutor wirusów na parę dni kupił konto na tym samym hostingu. A prawdziwe czarne charaktery po prostu regularnie zmieniają adresy i domeny.
Tutaj przynajmniej można stosunkowo szybko sprawę wyjaśniać.
Wartych uwagi filtrów jest jeszcze trochę. Blacklisty antyspamowe, czyniące postawienie serwera SMTP na własnej domenie mordęgą. Bardzo zawodne blokery dostępu do pornografii różnej maści z filtrami rodzinnymi wyników wyszukiwania w przeglądarkach na czele.
Google, z całą swą ogromną wiedzą o strukturze i zawartości sieci, ma kłopot, by to zrobić dobrze. Problem naprawdę nie jest łatwy.
Kto oberwie
Komu może zaszkodzić wciągnięcie na listę elektronicznych adresów umożliwiających identyfikację stron internetowych?
Dystrybutorom malware i stron phishingowych nie zaszkodzi w ogóle, nie wierzę, by rządowa lista stanowiła jakąkolwiek konkurencję dla list Google czy stopbadware. Miesiąc po pojawieniu się strony z malware i trzy tygodnie po jej wyblokowaniu przez przeglądarki i antywirusy zostanie dorzucona i tutaj.
Dostęp do sieciowych kasyn trochę utrudnić może ale potencjalnych obejść jest tak wiele, że dla zmotywowanych graczy będzie to tylko niewielka niedogodność. Internet traktuje cenzurę jako uszkodzenie, a jest siecią zaprojektowaną do omijania i kompensacji uszkodzeń. Wystarczy dowolne proxy poza granicami Polski, czy to profesjonalna usługa, czy to serwerek samodzielnie skonfigurowany na jakimś koncie shellowym albo VPSie (co byle administrator zrobi w godzinę za drobną opłatą).
Właściwie można by także zrobić gotowce, np. prekonfigurowane image z działającym proxy dla Amazon EC2.
Filtrowanie treści pornograficznych z udziałem małoletniego zakłada, jak rozumiem, analizowanie przez inspektorów filmów pornograficznych i próby oceny wieku aktorów. Dla wielu osób może być to praca marzeń! A bardziej serio: pomysł blokowania wszelkiej pornografii i erotyki (jakkolwiek by go oceniać) miałby jeszcze jakieś nieznaczne widoki powodzenia. Pomysł klasyfikowania treści erotycznych obecnych w sieci jest czysto beznadziejny. No dobrze - wszyscy wiemy, że ta dziecięca pornografia jest po prostu sformułowaniem-wytrychem, doklejanym gdzie popadnie (i gdzie powinniśmy się oburzać i niepokoić).
Rejestr będzie natomiast znakomitym biczem na normalne, w miarę popularne serwisy, które dzięki jego istnieniu jednym ruchem da się zniszczyć. Bo system moderacji przepuścił komentarze z linkami do stron z malware, bo nastolatka wrzuciła zbyt odważne zdjęcie, bo na forum pojawiła się porada dotycząca gry w pokera na zagranicznym serwisie. A przede wszystkim, bo między innymi, co daje furtkę do właściwie dowolnego traktowania rejestru.
Jestem przekonany, że jeśli rejestr powstanie, w ciągu paru lat pojawi się możliwość blokowania stron za obraźliwe sformułowania dotyczące polityków.
Aha: co ma z tym wszystkim wspólnego wywiad skarbowy (wymieniany jako jedna z instytucji wciągających do rejestru)?
Wykonalność techniczna
O trudności jaką wdrożenie pomysłu może sprawić dostawcom internetu, zwłaszcza tym mniejszym, także pisano już wiele.
Mnie intryguje drobiazg: jak jest planowana organizacja samej komunikacji między policją a wszystkimi dostawcami internetu w Polsce.