Nie pisuję tu niemal wcale o życiu prawdziwym - robi to w polskim internecie mnóstwo osób, a ja nie czuję się ani autorytetem (by innym radzić) ani celebrytą (by publikować pamiętniki). Najwięcej do powiedzenia mam o technikaliach. Linux, parę języków programowania, projekty informatyczne, sieć.
Ale jest parę spraw, które mnie męczy. Dziś o jednej z nich, na bazie dwóch wczorajszych lektur. O podejściu do małżeństwa czy ogólniej - związków.
Świadomy wzrost
Pewnie nie muszę przedstawiać Steve Pavliny. Bardzo popularny bloger, jeden z inicjatorów ogromnego dziś nurtu blogów, serwisów i książek poświęconych samodoskonaleniu się, planowaniu życia i kariery, rozwojowi.
Trafiłem na jego strony szukając informacji o blogowaniu (ten artykuł bardzo polecam) a znalazłem także sporo prowokujących do zastanowienia tekstów dotyczących brania odpowiedzialności za siebie, świadomego podejmowania decyzji, pracy nad sobą, budowania dobrych relacji międzyludzkich. Było tam i trochę rzeczy, z którymi mocno się nie zgadzałem, ale na pewno lektura warta poświęconego czasu. A też okazja do obserwowania ewolucji autora od osoby dzielącej się doświadczeniami w pracy nad sobą do coacha, autorytetu, ba - twórcy ciekawego systemu etycznego (bo tym w sporej mierze jest jego książka).
No, właśnie okazało się, że w świadomym rozwoju Steve nie ma już miejsca na żonę i dzieci.
Bardzo mi zazgrzytał ten artykuł. Nawet mniej sam rozwód, bardziej sposób, w jaki został opisany. Nie małżeństwo nam się posypało i nie potrafimy już go skleić tylko nasze cele stawały się z roku na rok coraz bardziej różnorodne, aż - stając w prawdzie - odkryliśmy że nasz związek nie jest już najlepszym środkiem do trwałego szczęścia. Między wierszami inna kobieta. A dzieci? Dzieci znoszą sytuację dobrze, zresztą Steve będzie je trochę wspierał finansowo.
Kiedyś mawiano, że branie odpowiedzialności za rodzinę odróżnia mężczyznę od chłopca.
Poszukiwanie szczęścia
To przypadek stosunkowo skrajny. Częstsze jest troszkę inne podejście, którego charakterystyczny przykład można znaleźć na blogu Alexa. Budujemy czasowe, zwykle kilkuletnie związki, póki wzbogacają one życie obojga i służą rozwojowi, póty w nich trwamy, gdy zacznie być trudniej, rozstajemy się.
Świadome przyjęcie takiej formy ma konsekwencje. Oczywiście nie ma mowy o posiadaniu dzieci. Trudno o jakiekolwiek dłuższe plany. Nie ma też mowy o żadnym uzależnieniu się od partnera, choćby materialnym (ba - najlepiej w ogóle nie ujawniać drugiej osobie swojego majątku). Przeżywamy piękne wakacje ale pamiętamy, że na koniec każde wróci do swojego domu.
Blog Alexa to najlepszy polski blog poświęcony szeroko rozumianemu rozwojowi kariery. Unikalne zjawisko, autor nie tylko pisze wartościowe teksty ale angażuje się w kontakty w świecie rzeczywistym (szkolenia, warsztaty, spotkania, wymiana książek).
Mocno nie zgadzam się z częścią poglądów Alexa ale jego teksty o pracy, komunikacji, biznesie uważam za bardzo znaczące i zachęcam do ich lektury.
Wola
Dla mnie związek to nie tylko uczucie i wzajemne korzyści. Także zapomniane nieco słowo wola. Nie tylko w zdrowiu, także w chorobie. Nie tylko w dobrej, także w gorszej doli. Póki śmierć nie rozdzieli. Tak chcę, świadomie, tego się trzymam.
I dzięki temu mogę stanowić oparcie.
Uczucia, emocje krążą różnymi drogami. Mają swe stałe cykle, psychologowie szczegółowo już rozpisują typowe daty (choćby kryzysowe - po dwóch latach, po pięciu, gdy facet przechodzi w wiek średni, ...), grają na nich różnorakie czynniki zewnętrzne. Przy bliskiej więzi i dużym otwarciu na siebie łatwo budować wzajemne poczucie szczęścia ale łatwo też, nawet niechcący, się ranić.
To obustronna wola wprowadza tu porządek. Pozwala naprawdę i w pełni otworzyć się na drugą osobę a w trudnych momentach daje oparcie umożliwiające ich rozwiązanie.
Jest ogromna różnica między myśleniem czy jeszcze zostać w tym związku a jak rozwiązać ten konflikt.
Wytrwałość
Najważniejszy link zostawiłem na koniec. Chodzi o ten tekst. Opowieść kobiety, której po 20 latach szczęśliwego małżeństwa mąż powiedział: Już Cię nie kocham. Nie wiem, czy kiedykolwiek kochałem. Odchodzę. Dzieci zrozumieją, będą chciały bym był szczęśliwy. I która zdobyła się na bardzo mądrą, dojrzałą, świadczącą o wielkiej wewnętrznej sile reakcję.
Tekst jest długi i niełatwy w tłumaczeniu, poniżej wybrałem tylko kilka kluczowych akapitów, znających angielski zachęcam do przeczytania go w oryginale.
Oto obrazek: małe dziecko wybucha złością. Próbuje uderzyć mamę. Ale mama nie oddaje, nie poucza ani nie karze. Robi unik a potem wraca do poprzednich zajęć jak gdyby nic się nie stało. Nie "nagradza" złości. Nie bierze jej osobiście, bo - tak naprawdę - to nie o nią w niej chodzi.
Nie twierdzę, że mój mąż miał dziecięcy wybuch złości. Przeżywał co innego (...) (kryzys wieku średniego) Ale zdecydowałam się zareagować tak samo. I reagowałam - przez cztery miesiące.
Powiedziałam: "nasze dzieci są jeszcze za małe, by troszczyć się o szczęście rodziców. (...) W każdym związku zdarzają się okresy, w którym ktoś potrzebuje przerwy. Co mogę zrobić, byś zyskał potrzebny Ci dystans bez ranienia rodziny?"
"Co?"
"Jedź do Nepalu. Zbuduj jurtę na łące za domem. Urządź sobie męski kącik w garażu. Kup tą perkusję o której zawsze marzyłeś. Zrób co chcesz ale nie rań mnie i dzieci tym lekkomyślnym ruchem, o którym mówiłeś." I powtórzyłam: "Co mogę zrobić, byś zyskał potrzebny Ci dystans bez ranienia rodziny?"
(...)
Nie odszedł.
Zamiast tego przez całe lato zachowywał się chaotycznie. Przestał wracać do domu o szóstej, wracał późno i nie dzwonił. Nie uczestniczył w naszych uroczystościach, chodził za to na cudze przyjęcia. Gdy był w domu, zachowywał dystans. Nie patrzył mi w oczy. Nie złożył mi urodzinowych życzeń.
Pozostałam przy swoim. Powiedziałam dzieciom: "Tata ma trudny okres, dorosłym się to zdarza. Ale cokolwiek się stanie, jesteśmy rodziną." (...)
Zrozumiałam, że to nie ja byłam przyczyną problemów męża. On nią był. Gdyby zdołał obrócić je w małżeńską walkę, mógłby zrzucić je na nas. Musiałam zejść mu z drogi by tak się nie stało. (...) Rada, by nie brać sobie do serca oświadczenia męża, że już Cię nie kocha, wydaje się absurdalna - ale czasami dokładnie to trzeba zrobić.
Po cichu zdecydowałam się dać mu czas. Sześć miesięcy.(...)
Zamiast stawiać ultimatum, zrzędzić, płakać lub błagać, dawałam mu różne możliwości. (...) Oczywiście, bardzo chciałam usiąść z nim i wytłumaczyć mu, by został. By mnie kochał. By walczył o to, co stworzyliśmy. Ale tego też nie robiłam. Urządzałam przyjęcia. Szykowałam lemoniadę. Zastawiałam stół dla czworga. I kochałam go z oddali.
Aż pewnego dnia wrócił wcześnie z pracy i wziął się za strzyżenie trawnika. Potem naprawił zepsute od ośmiu lat drzwi. Wspomniał o malowaniu frontu naszego domu. Naszego domu. O drewnie na zimę. O przyszłości. A w święto Dziękczynienia pokornie schylił głowę i powiedział: "Dziękuję za moją rodzinę."
I wrócił.
A ja zrozumiałam, czego mu brakowało: dumy. Przestał być dumny z siebie. (...)
Mieliśmy później trudne rozmowy. To mąż namówił mnie do napisania tego artykułu. By pomóc innym małżeństwom napotykającym na taki moment w swym życiu. Ludziom, którzy czują się wystraszeni i zagubieni. Którzy wierzą, że tymczasowe uczucia są trwałe.
Mój mąż próbował obwinić mnie za swój ból. Zrzucić na mnie swoje niezadowolenie. Ale ja zrobiłam unik. I czekałam. I to zadziałało.
Dla mnie to w takiej postawie, a nie łatwej ucieczce, wyraża się prawdziwa miłość, dojrzałość i odpowiedzialność za swoje życie.
Następny wpis będzie techniczny.