Czytałem niedawno dzieciom Ali-Babę i czterdziestu zbójców Leśmiana. Książka mojego dzieciństwa, przez sentyment zabrana od rodziców i przechowana przez lata.
Słuchali jak zaczarowani.
Lubią czytanie, chętnie poznają najrozmaitsze książki i opowieści, ale zazwyczaj towarzyszy temu charakterystyczny dziecięcy bałagan. A to Grzesiowi przypomni się jakieś nie cierpiące zwłoki pytanie, a to Kinga zacznie rysować, a to Dominik zacznie wysypywać żołnierzyki... Przy baśni Leśmiana było zaskakująco cicho i spokojnie, siedzieli zasłuchani.
Czemu? Pewności nie mam, a oni sami przyczyn jeszcze nie nazwą, jednak przypisuję to językowi opowieści. Ta książeczka ma melodię, słowa i zdania nie ograniczają się do przekazania fabuły, one brzmią, mają rytm, grają.
Wówczas kapitan zbliżył się do skały i rzekł głosem grzmiącym:
Jest tu brama w skale
i są czary w bramie!
Ku swej własnej chwale
Otwórz się, Sezamie!
Pod wpływem tych słów magicznych i zaklętych na gładkiej ścianie skalnej zjawiła się brama, jakby ją narysowała nagle ręka niewidzialna. Rysunek bramy stawał się coraz wyraźniejszy, aż wreszcie zgrzytnęły zawiasy i brama rozwarła się na oścież. Kapitan stanął u wejścia, a zbójcy, dźwigając swe kufry, kolejno wchodzili przez bramę do wnętrza skały. (...)
Baśń!
Mógłbym teraz rozpisać się więcej o literaturze dziecięcej. O artyzmie Tuwima (Lokomotywa i Ptasie radio są po prostu genialne, tam naprawdę słychać rytm jadącego pociągu i ptasią kłótnię), o przeraźliwej nędzy większości współczesnych bajeczek i piosenek, o nielicznych pozytywnych wyjątkach (świetny cykl Miś i Margolcia Agnieszki Galicy, z udanymi płytami i bardzo mądrymi bajeczkami). No, nie o tym jest mój blog.
Odtrutka
Brzydkim językiem piszemy. Nawet w prasie i książkach, ale szczególnie na blogach, portalach, forach. Suche komunikaty, kilka ogranych zwrotów, wszechobecne kalki z angielskiego (będącego przecież językiem o zupełnie innej niż polski konstrukcji), rozchwianie stylistyczne, nagminne błędy gramatyczne, interpunkcyjne, a nawet ortograficzne. Siebie samego też tą krytyką obejmuję.
Warto czasem sięgnąć po odtrutkę - po książki słowem malowane.
Mam parę, do których zaglądam właśnie po to. Dolina Issy Miłosza. Martwa natura z wędzidłem Herberta. Sklepy cynamonowe Schulza. Mała Apokalipsa Konwickiego. Sowa, córka piekarza Hłaski. Wiersze Leśmiana i - bez żadnej ironii - Mickiewicza. Szekspir tłumaczony przez Barańczaka.
Fabuła, akcja, przesłanie nie są tu szczególnie ważne. Dolinę Issy czytałem bodaj sześciokrotnie, a nie potrafiłbym opowiedzieć o czym jest. Pamiętam jak brzmi.
Zachęcam.
Podobne uczucie zdarzało mi się miewać w kinie. Stalker, Piknik pod wiszącą skałą, Siódma pieczęć, nawet Powiększenie (stare przykłady, bo i moja kinomania jest starej, przed-dziecięcej daty). Filmy, w których bardziej od zwrotów fabularnych liczy się kombinacja obrazu i dźwięku, gdzie scenariusz jest pretekstem do malowania, do budowania atmosfery.
Kod
Skoro już rozpisałem się o języku...
Co mam na myśli mówiąc: udany, dobry artykuł? Właśnie to. Ale gdy powiem: absolutna rewelacja, ten artykuł pozbawił mnie tchu, dosłownie wywraca rzeczywistość do góry nogami, owoc czystego geniuszu, jest to ironia - i to mocno złośliwa. Podobnie jest z krytyką, sformułowanie porażający przykład osoby przepełnionej jadem i chorobliwą nienawiścią jest gorzką kpiną - ale wcale nie z kogoś, o kim mówię.
Przesiąkłem tym.
To nawyk z dawnych lat, wyniesiony z czasów PRL - trochę bezpośrednio, trochę z lektur. Dwuznaczność, sprowadzanie do absurdu, hiperbolizacja - znakomite narzędzia miękkiego buntu (zresztą - dziś niejednokrotnie przydatne w korporacjach albo polemikach medialnych).
Coraz częściej zdarza mi się być w takich wypowiedziach niezrozumianym. Zwykle przez osoby młodsze ode mnie o dekadę, rówieśnicy wyczuwają ironię natychmiast.
Chyba właśnie przez ten mechanizm bardzo źle przyjmowały się w Polsce transplantowane z zachodu akcje wyboru pracownika miesiąca czy otwartych listów pochwalnych. W moim odbiorze - taka nagroda to wstyd i upokorzenie. Ale ... wśród najmłodszego pokolenia wyścigu szczurów już podobno zaczyna to się zmieniać.
Ciekawe, czy tresura politycznej poprawności wychowa nas powtórnie. Może nawet koalang zobaczymy?
Janusz Zajdel, Paradyzja. Wizja świata, w którym ludzie są non-stop monitorowani, a każde ich słowo rejestrowane i analizowane przez systemy komputerowe, dlatego w powszechnym użyciu jest język metafor i skojarzeń. Napisana w 1966 roku.
Dosłownie (na razie dla komunikacji elektronicznej) spełniona w 2009 roku w Chinach i Iranie. W Europie bardziej prawdopodobna, niż chciałoby się wierzyć.
Angliczanie
Wśród polskich blogerów piszących o Javie zapanowała ostatnio moda na pisanie po angielsku.
Nie podejmę się oceniać efektywności tej akcji. Polskie audytorium jest niewielkie ale o jego względy walczy kilkanaście osób. Anglojęzyczna widownia jest olbrzymia, ale konkurencja wśród piszących - mordercza (pamiętajmy, że ilu by nie było czytelników, poczytnych może być co najwyżej kilkadziesiąt blogów o Javie). Tak czy siak, to problem i decyzja autorów.
Mi trochę żal, że kolejna grupa kreatywnych, twórczych osób wyłączyła się z rozwijania polskiego języka technicznego i oswajania w nim nowych technologii. Przy okazji zastępując teksty pisane - nieraz - z pasją i finezją opisami raczej suchymi i formalnymi.