Pisząc jakiś czas temu o czytnikach Sony wspominałem o Kobo Touch. Czytnik ten ostatecznie kupiłem, używałem przez ponad pół roku i … dość chętnie się go pozbyłem. Jest jednak całkiem ciekawym a stosunkowo mało znanym w Polsce urządzeniem, dlatego zdecydowałem się poniższy artykulik napisać.
W chwili gdy to piszę, firma Kobo ma już nowsze modele ale - na ile mi wiadomo - różnią się one głównie obecnością podświetlenia (Kobo Glo) i lepszą rozdzielczością (Kobo Aura). Oprogramowanie jest zbliżone i wiele poniższych uwag pozostaje w mocy.
Zalety
Kobo Touch ma wszystkie normalne cechy przyzwoitego czytnika, z dobrym, czytelnym ekranem na czele.
Przepraszam za nienajlepsze zdjęcia, robiłem je dość pospiesznie a w tej chwili nie mam już możliwości ich poprawić. Wszelkie nieostrości to wina źle ustawionego aparatu i kiepskiego światła, nie czytnika.
Przez pewien czas używałem Kobo zamiennie z Sony PRS-650 i Kobo robił na mnie wrażenie ociupinę mniej czytelnego ale całkiem możliwe, że wynikało to z drobnej czcionki w menu, lekkich śladów wynikających z pełnego odświeżania co kilka stron albo nawet … białej obudowy. W każdym razie różnica była niewielka. Czyta się dobrze.
Świetnie jest zrobione wyszukiwanie książek.
W porównaniu z Sony wygrywa sam fakt że ... wyszukiwanie w ogóle jest (Sony nie ma takiej funkcji) ale także w porównaniu z innymi czytnikami jakie zdarzało mi się oglądać, Kobo jest wygodniejsze. Pukam w ikonę lupy, wpisuję 2-3 litery (mogą być z nazwiska autora, mogą być z tytułu książki), czytnik od razu, bez zatwierdzania, pokazuje mi pasujące pozycje, mogę dodać dodatkowe literki by tę listę zawęzić. Bardzo wygodne (szybko stało się moją główną metodą zmieniania książki).
Jeśli komuś tego mało, w organizacji treści pomaga też nieźle zrobiony mechanizm półek.
Kobo naprawdę długo trzyma baterię, potrafił wytrzymać do dwóch tygodni mojego używania (a potrafię czytać naprawdę dużo, Sony zwykle ładowałem po 5-6 dniach).
Firma regularnie udostępnia aktualizacje oprogramowania, także nowe funkcjonalności (np. w chwili zakupu mój czytnik nie miał obsługi półek, została ona dodana i rozbudowana kolejnymi aktualizacjami). O ile z aktualizowaniem za pośrednictwem komputera miałem problemy, o tyle po skonfigurowaniu wi-fi upgrade wgrywały się gładko i bezobsługowo.
Wspomnę jeszcze, że funkcje takie jak zmiana rozmiaru czy stylu czcionki są zrobione wygodnie i łatwo dostępne. Także ustawienia nie przytłaczają i zawierają głownie to co trzeba.
Wreszcie, zarówno żonie, jak córce, czytnik bardzo podobał się estetycznie, chwaliły zwłaszcza nierówną fakturę tyłu obudowy dzięki której wygodniej było urządzenie trzymać (ja używałem Kobo w etui, więc nie mam tu własnych odczuć). Kobo robiło też wrażenie lekkiego (chyba faktycznie jest o parę gram lżejsze od Sony ale bardziej chodzi tu chyba o design).
Poloniki, fonty
Czytnik nie jest spolonizowany, używałem go w wersji anglojęzycznej. Nie jest to jednak, może poza wstępną konfiguracją, żadnym problemem, z mojego Kobo korzystało kilka nie mówiących po angielsku osób (zarówno dzieci, jak sześćdziesięcioparolatkowie) i nikt nie miał trudności.
Nie było też większych kłopotów z polskimi znaczkami. O ile o posiadaniu (lub nie) ogonków przez domyślne czcionki decydował rodzaj i wersja wgranego oprogramowania (około rok temu edycja „japońska” je miała, edycja „francuska” nie), o tyle bez problemu mogłem po prostu wrzucić własne. Cała operacja sprowdzała się do:
-
założenia na czytniku katalogu
fonts
(spod Linuksamkdir /media/KOBOeReader/fonts
), -
skopiowania tam wybranych fontów (używałem plików
.ttf
), -
poprawienia nazw wgranych plików (jak doczytałem na forum, pliki powinny nosić nazwy kończące się na
-Regular
,-Bold
,-BoldItalic
,-Italic
)
Wrzuciłem pliki
DroidSerif-BoldItalic.ttf
,DroidSerif-Bold.ttf
,DroidSerif-Italic.ttf
,DroidSerif-Regular.ttf
,GeorgiaEink-BoldItalic.ttf
,GeorgiaEink-Bold.ttf
,GeorgiaEink-Italic.ttf
,GeorgiaEink-Regular.ttf
(wszystkie zebrane jeszcze z czasów Sony) orazDejaVuSerif-BoldItalic.ttf
,DejaVuSerif-Bold.ttf
,DejaVuSerif-Italic.ttf
,DejaVuSerif-Regular.ttf
,DejaVuSans-BoldItalic.ttf
,DejaVuSans-Bold.ttf
,DejaVuSans-Italic.ttf
,DejaVuSans-Regular.ttf
(skopiowane wprost z/usr/share/fonts/truetype/ttf-dejavu
).
Po wybraniu odpowiednich fontów czytnik poprawnie prezentował polskie znaczki zarówno w książkach (także tych które nie zanurzały fontów), jak w menu.
Otwartość
Możliwość prostego wgrania własnych fontów to tylko pierwszy element
zauważalnej otwartości czytnika. Proces wgrywania poprawek jest
prosty i zrozumiały (plik KoboRoot.tgz
), informacje jak jest skonfigurowany
system może nie są oficjalnie publikowane ale też nie są szczególnie skrywane,
w sieci można znaleźć nietrudne opisy jak dogrzebać się do jego wnętrza.
Nie miałem nigdy dość czasu i motywacji by się w to bawić, ale artykuły takie jak Hacking the fnacbook czy Hacking the Kobo Touch for Dummies pokazują, że np. proces zdobycia shella na czytniku nie jest przesadnie złożony.
Wady drobne
Wadą o której sporo osób wspomina jest lekki ghosting (ślady brzegów niektórych liter z poprzednich paru stron). O ile zwraca to uwagę przy podziwianiu czytnika, o tyle przy regularnej lekturze w żaden sposób nie przeszkadza, jest odczuwane podobnie jak faktura papieru.
Cały mechanizm ma na celu zwiększenie żywotności baterii i jest konfigurowalny. W ustawieniach można wybrać, co ile stron Kobo ma dokonywać pełnego przemalowania strony, im mniejsza ta liczba, tym ślady mniej wyraźne.
Bardziej irytowało mnie łamanie słów w bezsensownych miejscach (prawdopodobnie efekt braku polskiego słownika), czego wyłączyć się nie dało ale co dawało się obserwować głównie przy istotnym powiększeniu.
W porównaniu z Sony prymitywna jest obsługa notatek, min. Kobo nie ma dowolnego malowania graficznych wzorów po książce (a nawet ergonomia prostego zaznaczania cytatu jest taka sobie). Firma trochę obsługę notatek poprawiała i poprawia, w paru aktualizacjach pojawiały się tu nowe funkcje ale całość wypada dosyć prymitywnie.
Bardzo kiepska w porównaniu z Sony była również obsługa PDFów (szczegółów już nie opiszę bo ... nie pamiętam, po chwili testowania uznałem, że nie warto próbować i lepiej uznawać czytnik za służący wyłącznie do EPUBów).
Niektóre aktualizacje wprowadzały problemy. Nic fundamentalnego, drobiazgi dotyczące np. zarządzania półkami z czytnika czy kasowania z niego książek - ale zostawiały nienajlepsze wrażenie dotyczące jakości oprogramowania i procesu testowania go.
No i ta nieszczęsna wtykana gdzie popadnie ikonka Facebooka...
Aha: po pół roku używania czytnikowi zaczęło się zdarzać „rozszczelnianie” (tylna ścianka obudowy czasem lekko odchodziła, trzeba było ją docisnąć, by z powrotem zaskoczyła). Nie miało to żadnych istotnych konsekwencji ale znowu - zostawiło wrażenie niesolidności.
Wady poważne
Pierwszym grubym problemem jaki miałem z Kobo była jego niestabilność. Czytnik potrafił się często twardo zawieszać, do stanu z którego wybawiał go tylko reset szpilką wetkniętą w dziurkę z tyłu obudowy (odpowiednią szpilkę bardzo szybko zacząłem na stałe wpinać w etui, zwisy zdarzały się niemal codziennie).
Działo się to głównie w trakcie zaznaczania cytatów - co robię w czasie lektur często - czasem też przy wyszukiwaniu czy skakaniu po książce. Osoby, które tego samego czytnika używały wyłącznie do pasywnego sekwencyjnego czytania, takich problemów nie obserwowały.
Ostateczną decyzję by szukać innego czytnika podjąłem jednak z innego powodu. Była nią ... implementacja spisu treści.
Powyższe jest zdjęciem pierwszej strony spisu treści do jednej z książek firmy O'Reilly (która ma, chwalebny zresztą, obyczaj robienia hierarchicznych rozwijanych spisów treści).
Można przejść dalej...
i dalej...
ale do celu, którym było zlokalizowanie jednego z dalszych rozdziałów, niespecjalnie to przybliża. 119 stron spisu treści do liczącej niecałe 300 stron (i paręnaście rozdziałów głównego poziomu) książki, bez jakiejkolwiek możliwości zwijania/rozwijania, bez wyszukiwania i nawet bez jakiejkolwiek nawigacji poza poprzednie/następne.
Chyba każdy inny czytnik na rynku ma obsługę hierarchii, albo przez zwijanie i rozwijanie, albo przez wchodzenie w głąb i wychodzenie do góry.
Znowu: w beletrystycznej książce to raczej nie boli (zresztą, kto w niej używa spisu treści). Przy próbie dogrzebania się do konkretnego rozdziału technicznej książki jest to po prostu koszmar.
Podsumowanie
Kobo Touch jest fajnym urządzeniem do czytania beletrystyki, używałem go do tego z powodzeniem ja, potem córka, żona, dziś bardzo go sobie chwali teść… Lekki, dobrze trzymający baterię, prosty w obsłudze czytnik.
Diabeł pogrzebany jest w szczegółach, czyli implementacji bardziej niszowych funkcji. Kiepsko zrobiona i niestabilnie działająca obsługa notatek, całkowicie nieprzemyślana obsługa spisu treści, okazyjne zawieszanie się, trochę innych bolączek których już nie opisywałem.
Mnóstwo porównań czytników akcentuje zupełnie nieistotne cechy takie jak obsługa wi-fi (Kobo ma wifi, używałem go wyłącznie do aktualizacji, gdy kiedyś niechcący skasowałem klucz, przez miesiąc zbierałem się by go ponownie wpisać), funkcje społecznościowe (grrrr) albo wsparcie dla kart SD i innych (całkowicie zbędne o ile wbudowany dysk ma w miarę rozsądny rozmiar).
Moim zdaniem, już najwyższy czas na porównywanie jakości i używalności działającego na czytniku oprogramowania.
Dopisek: patrz też inna recenzja Kobo Touch , pisana z punktu widzenia osoby używającej czytnika bardziej literacko (i zawierająca trochę ładnych zdjęć).