Jakże niesamowicie Google wpływa na kształt internetu! Będzie o webmasterach, autorach blogów, twórcach forum. O tym, jak myślą.
Gdy - już dobrych parę lat temu - zakładałem swoją stronę, oczywiście przejrzałem trochę książek i sieciowych porad. Czytało się o pisaniu poprawnego HTML, rozsądnej kompozycji strony, stosowaniu zrozumiałego języka, nieinwazyjnej kolorystyce. Treść? Oczywiste było, że każdy pisze o tym, o czym ma coś do napisania. Pisałem o perypetiach przy kupowaniu mieszkania, czy o programowaniu, bo po prostu tym wtedy żyłem. Przekonanie, że ta pisanina ma jakiś sens, czerpałem głównie z otrzymywanych listów - podziękowań, uwag, uzupełnień.
W ostatnich tygodniach, przy okazji uruchamiania bloga, znowu trochę poczytałem. Hmm... Artykuły, dyskusje, porady mają obecnie dwa podstawowe tematy:
- jak zoptymalizować pozycję strony w Google,
- jak potem uszarpać jak najwięcej na reklamach, programach współpracy i innych technikach zarabiania w sieci. Monetize your blog, dude
Wpadając w ten rytm, notowałem pomysły na promocję strony i akwizycję reklam. A także na weryfikację jak moja strona wypada w Google. Doszedłem do wyboru tematu na podstawie szacowanej popularności artykułu - i walnąłem się mocno w czoło.
Przecież piszę dla ludzi!
Mój artykuł ma wartość, jeżeli trafisz na niego, przeczytasz go i uznasz, że nie straciłeś czasu. Ty. Człowiek.
Jakąś nieprawdopodobną paranoją jest ocenianie jakości tekstów czy przydatności usług na podstawie pozycji w Google. Sprytny, ale w sumie dość prymitywny algorytm nagle stał się wyznacznikiem trendów, mechanizmem klasyfikacji, certyfikatem jakości - wszystko w stopniu, jakiego nigdy nie osiągnęły recenzje, konkursy czy rankingi czytelników. Jest to rzeczywistość, z którą trzeba się liczyć, ale ...
... ale autor strojący teksty pod Google równa do poziomu debila.
By to zauważyć, trzeba na chwilę odkleić się od marzeń o krociowych zyskach z sieci (chyba nic tak nie ogłupia, jak pragnienie szybkiego zdobycia pieniądza, najlepiej dużego - mnie także).
Z innej strony patrząc, to po prostu musi mieć krótkie nogi. W Google coraz trudniej jest coś sensownego znaleźć. Albo Google się zmieni, albo straci swą pozycję, gdy tylko pojawi się ktoś lepiej wyłuskujący wartościowe treści. Nawet spece od pozycjonowania zaczynają sobie zdawać z tego sprawę.
Podstawy do zmieniania się Google ma. Na bazie darmowego Analytics gromadzi gigantyczną bazę informacji o zachowaniach ludzi w internecie, o tym co czytają i klikają. Drugą ma dzięki stronom używającym AdSense.
Na pokuszenie
Chęć zarobienia pieniędzy w sieci nie jest niczym złym. Mam na mojej stronie reklamy, kokosów mi nie przynoszą ale przynajmniej pokrywają koszty hostingu. Doceniam osoby, które potrafią na swoich tekstach zarobić lepiej. Podziwiam - potrafiących się z pisania utrzymać.
Ślisko robi się w dwóch sytuacjach.
Pierwsza jest znana też z normalnej prasy i następuje, gdy znika granica między tekstem a reklamą, gdy obiektywny artykuł o monitorach LCD jest pisany głównie w celu wypromowania jakiegoś konkretnego producenta. To widać i to niszczy zaufanie czytelnika do autora. W sieci widzimy ten efekt często, np. gdy w porównaniach wygrywają (a nawet - uczestniczą) wyłącznie produkty o dobrych programach afiliacyjnych.
Druga jest bardziej sieciowa. Następuje, gdy piszę artykuł tylko pod zarobek. Gdy recenzuję książkę tylko po to, by zamieścić link dający mi prowizję od sprzedaży, choć wcale mnie nie poruszyła. Gdy składam tekst tylko z myślą o zamieszczeniu pewnych dobrze wyszukujących się sformułowań, choć nie mam nic ciekawego do powiedzenia. Gdy tracę czas czytelnika dla swojego egoistycznego interesu.
Granica wcale nie jest ostra, a pokusa duża.
Skorumpowani?
Przy wychowaniu dzieci trzeba rozważnie rozdawać nagrody. To jest - trzeba nagradzać, nawet często - ale uważając, by nagroda nie stała się zapłatą. Jeśli kilkakrotnie za pozbieranie klocków dziecko dostanie ciasteczko, wkrótce zacznie uważać, że to ciasteczko mu się należy. A potem negocjować, czy za bardziej rozrzucone klocki nie należą się aby dwa ciasteczka i odmawiać sprzątania, gdy jest najedzone.
Coś podobnego stało się w sieci. Webmasterzy, bloggerzy, felietoniści - nagle dostali ciasteczko, miły zysk z reklam. I nastąpiła zmiana spojrzenia. Kto pisał co mu w duszy grało, mając nadzieję pomóc innym, albo wręcz po prostu chcąc się wyrazić - zaczął kombinować, jak ułożyć słowa, by najwięcej zarobić.
Szkoda.
Zdrowy rozsądek
Chciałbym nie dać się zwariować. Podoba mi się widziana gdzieś w sieci zasada, by publikować tylko te teksty, które napisałbym, gdybym w ogóle nie liczył na żaden zysk.