Serwis banku już w normalnej kolorystyce, w telewizji zwykłe filmy, informacje sportowe znowu dotyczą strzelania bramek a nie zapalania zniczy. Jeszcze parę newsów o pogrzebach, jeszcze wtórne zamieszanie gdy zostaną ogłoszone oficjalne wyniki śledztwa ale zasadniczo to już koniec.
Nowego prezydenta wybierzemy w czerwcu, opustoszałe urzędy zostaną obsadzone jeszcze szybciej, kilku żołnierzy doczeka się awansu. Wszyscy oni będą mieli swoje plany, projekty, idee i problemy. Długi, głuchy żal zostanie rodzinom, świat pójdzie dalej.
Pamiętam z dzieciństwa jakiś wiejski pogrzeb, gdzie grupa kobiet głośno płakała, gdzie mówiono pacierze i odprawiano różne ceremonie ale też gdzie kolejno wspominano zmarłego, przypominano jego osiągnięcia, zwyczaje, ślady jakie zostawił. I z tych - wyrastających z bardzo głębokiej historii ludzkości - form na mnie największe wrażenie zrobiła ta ostatnia.
W zeszłym tygodniu dużo było płaczu za zabitymi pod Smoleńskiem, wiele modlitw. Mi wpadło do głowy, by próbować się czegoś o nich dowiedzieć. By posłuchać ostatniej opowieści.
Może szukałem nieudolnie ale tej opowieści praktycznie nie znalazłem. Nazwisko, stanowisko, przynależność partyjna, stopień wojskowy, informacja o posiadaniu (lub nie) rodziny, czasem skończone uczelnie, już rzadko jakieś chaotyczne pojedyncze wspomnienie o chodzeniu na ryby czy miłym zachowaniu w sklepie. To w większości byli ludzie czynu, ludzie sprawujący znaczną władzę, ludzie wielu działań w przeszłości i - na pewno - wielu planów na przyszłość, a poza narzucającą się katyńską misją Prezydenta, właściwie o żadnych ich przeszłych działaniach ani przerwanych pracach nie udało mi się poczytać.
To aż przeraża. Przez długie lata - na pewno charakterystyczna dla świata polityki i władzy gonitwa, z kalendarzem wypełnionym szczelnie od rana do wieczora, mnóstwem spraw w których byli niezbędni, mnóstwem działań, kontaktów, misji. Fatalny sobotni poranek i zostaje kilka okrągłych ogólnikowych zdań.
To duże i tragiczne sprawy. Przypomniała mi się mała.
Parę miesięcy temu wychodząc z pracy przytrzymałem drzwi sprzątaczce wytaczającej z sąsiedniego biura potężnie załadowany wózek. Zamieniliśmy potem parę zdań czekając na windę. Wyrzucała dorobek pana, który właśnie odszedł na emeryturę. Przez lata pracy uzbierał setki teczek, segregatorów, skoroszytów i notesów. Wszystko trzymał precyzyjnie zorganizowane i poukładane, nie pozwalając nikomu dotykać swoich materiałów, nawet sprzątał szafki i półki sam, nie dopuszczając sprzątaczek. Bardzo przejęty, bardzo zaangażowany, trochę chyba dumny. W dzień po jego odejściu szef kazał wywalić wszystko do śmieci, nie przeglądając. Następca potrzebował biurka i kawałka podłogi.
Ile właściwie jest warta ta moja czy Twoja praca, tak angażująca, tak stresująca, tak ważna. Co ma szansę zostać w pamięci?
Ciągle szukam artykułów o dorobku ofiar katastrofy. Posłowie musieli mieć jakieś swoje najważniejsze ustawy, generałowie gdzieś dowodzili, prezesi uginali swoje instytucje. Jeśli komuś się jakiś taki tekst przypomina - proszę o linka.